Członek zarządu Deutsche Banku: Europa potrzebuje głębszej integracji, żeby konkurować o kapitał

Unia Europejska potrzebuje głębszego rynku kapitałowego, aby przyciągać zagraniczny kapitał potrzebny do sfinansowania transformacji energetycznej – mówi członek zarządu Deutsche Banku Alexander von zur Muehlen.

Publikacja: 13.05.2024 06:00

Alexander von zur Muehlen,  członek zarządu Deutsche Banku

Alexander von zur Muehlen, członek zarządu Deutsche Banku

Foto: Mario Andreya/materiały prasowe

W 2018 r. Deutsche Bank Polska sprzedał wydzieloną część detaliczną banku Santander. Jakie są państwa dalsze plany w odniesieniu do polskiego rynku?

Inwestujemy w Polsce, uważamy ten rynek za strategicznie ważny. Wycofanie się z bankowości detalicznej w Polsce było podyktowane decyzjami, które podjęliśmy na poziomie globalnym, aby skoncentrować naszą działalność na bankowości korporacyjnej, gdzie dostarczamy największą wartość naszym klientom. Postrzegamy Polskę jako dynamiczny rynek w sercu Europy. Koncentrujemy się na bankowości korporacyjnej i inwestycyjnej, aby wspierać polskie firmy, które prowadzą ekspansję zagraniczną, ale też międzynarodowe grupy, które inwestują w Polsce. W ubiegłym roku zwiększyliśmy zatrudnienie i w tym roku planujemy to zrobić ponownie.

Gdzie dzisiaj najchętniej inwestują polskie i europejskie spółki?

Nasilają się powiązania ekonomiczne Europy i Azji, choć jednocześnie uwarunkowania globalne stają się bardziej skomplikowane. Wiele europejskich spółek jest zainteresowanych pierwszymi lub kolejnymi inwestycjami w Azji – w Chinach, ale też w innych krajach. To samo dotyczy polskich firm. Naszą rolą jest budowanie mostów między kontynentami, czego wyrazem jest to, że swój czas, jako członka zarządu, dzielę między biura we Frankfurcie i Singapurze, a także odbywam liczne spotkania z klientami na całym świecie, tak jak podczas obecnej wizyty w Warszawie.

Pandemia Covid-19 wyraźnie wpłynęła na kierunki inwestycji europejskich firm? Sporo mówiło się o tym, że firmy będą raczej przenosiły produkcję bliżej Europy, na czym skorzystać miały kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Pan mówi zaś o odwrotnym trendzie.

Te trendy współwystępują. Firmy wciąż szukają tańszych miejsc produkcji niż Europa, ale pandemia i makroekonomiczne wyzwania nauczyły je filozofii Chiny plus jeden. Dla wielu z nich główną bazą produkcyjną może pozostać Azja, tylko jest ona nieco bardziej zdywersyfikowana, podzielona na kilka krajów. Ale kraje Europy Środkowo-Wschodniej, a szczególnie Polska, też są bez wątpienia beneficjentami postpandemicznych zmian w łańcuchach dostaw. Globalizacja się nie skończyła, po prostu zmienił się jej charakter.

Naprawdę nie widać wycofywania produkcji z Chin, choćby z powodów geopolitycznych?

Nie, następuje dywersyfikacja źródeł dostaw, ale nie widzimy dążenia do ograniczenia produkcji w Chinach. Ten rynek pozostaje dla europejskich firm bardzo ważny, zarówno z powodów podażowych, jak i popytowych. Coraz większa część tamtejszej produkcji europejskich firm jest kierowana na lokalny, chiński rynek, który jest bardzo chłonny. Ale równocześnie, aby ograniczyć ryzyko zaburzeń w łańcuchach dostaw, firmy inwestują w innych azjatyckich krajach.

O przenoszeniu produkcji z Azji do Europy Środkowo-Wschodniej w ramach tzw. nearshoringu wiele mówiło się po pandemii. Później wybuchła wojna w Ukrainie, a ceny energii w całej Europie gwałtownie wzrosły. Czy to zatrzymało nearshoring, zanim się na dobre rozkręcił?

Wojna w Ukrainie z pewnością ma implikacje dla państw Europy Środkowo-Wschodniej. Przypuszczam, że z tego powodu region nie skorzystał na postpandemicznej przebudowie łańcuchów dostaw w takim stopniu, jak mógłby w innych okolicznościach. Spodziewam się jednak, że w średnim i długim terminie Polska będzie nadal przyciągała dużo inwestycji. Polska ma dużo lepsze perspektywy wzrostu niż inne gospodarki Europy.

Wiele europejskich firm skarży się na nieuczciwą konkurencję z Chin, które mają dostęp do tańszej energii i innych surowców z Rosji, na które Europa się zamknęła. USA ograniczają import z Chin i same prowadzą dość protekcjonistyczną politykę, która faworyzuje rodzime firmy. Mamy do czynienia z wojną handlową? Władze UE powinny na to jakoś reagować?

Moim zdaniem jakaś reakcja jest potrzebna, ale warto rozróżnić dwa zjawiska, o których pan wspomniał. USA, oferując subsydia produkcyjne na mocy ustawy o redukcji inflacji (IRA), pobudzają swoją gospodarkę. To zjawisko nie jest jednoznacznie niekorzystne dla Europy, bo wspiera popyt w USA. Prawdą jest, że Chiny pozostają tanim eksporterem, a dodatkowo pomaga im osłabienie juana. Ale chińskie firmy rzadko są bezpośrednim konkurentem europejskich. W wielu sektorach wciąż widać różnicę jakości w produktach europejskich i chińskich, a do tego Europa eksportuje coraz więcej usług. Gdy mówię, że UE powinna jakoś zareagować na zmieniające się warunki konkurencji, mam więc na myśli nie tyle wznoszenie barier handlowych, ale pogłębienie integracji i poprawę warunków biznesowych w Europie. Krótko mówiąc, potrzebne są reformy i być może bodźce fiskalne, które zachęciłyby do inwestycji lokalne firmy i przyciągnęły inwestorów z zagranicy.

Wydaje się, że władze UE mają świadomość tego, że poprawa atrakcyjności inwestycyjnej Europy jest konieczna. Coraz więcej mówi się w Brukseli o konieczności dokończenia budowy unii rynków kapitałowych. To koncepcja sprzed ponad dekady, która nie doczekała się dotąd realizacji. Czego można po niej oczekiwać?

Na świecie jest i będzie trwała konkurencja o kapitał. Europa, jeśli ma się rozwijać i realizować plan transformacji energetycznej, potrzebuje zasobów, w tym właśnie kapitału. Zielona transformacja będzie kosztowała około 600 mld euro rocznie. Aby te pieniądze zdobyć, trzeba zwiększyć atrakcyjność Europy dla globalnego kapitału. Europie brakuje głębokiego, jednolitego rynku kapitałowego. Obecnie ten rynek jest wciąż zbyt pofragmentowany, a żadne z państw UE, nawet największe, nie jest wystarczająco duże, aby samodzielnie konkurować o kapitał z największymi globalnymi rynkami, jak USA i Chiny. Żeby to zmienić, trzeba ujednolicić w Europie tak dalece jak to możliwe reżimy regulacyjne, upadłościowe itp. Na tym polega unia rynków kapitałowych i dlatego jest to koncepcja warta realizacji.

To jednak, jak się zdaje, oznaczałoby też odejście od obecnego modelu finansowania gospodarki, bazującego na bankach, w kierunku modelu anglosaskiego, gdzie większą rolę odgrywa rynek kapitałowy. Jako przedstawiciel banku, nie obawia się pan tego?

Nie. Jest oczywiste, że sektor bankowy nie będzie w stanie samodzielnie sfinansować wszystkich niezbędnych inwestycji w wielu europejskich gospodarkach. Silniejsze rynki kapitałowe nie zastąpią, ale uzupełnią finansowanie bankowe w Europie. Będziemy również potrzebować silnych banków, aby połączyć firmy z rynkami kapitałowymi. Co więcej, w dziedzinie bankowości integracja Europy też nie jest zakończona. Europejskie banki nie są w stanie uzyskać takich efektów skali, jakimi cieszą się instytucje w USA. Mamy wprawdzie europejski nadzór bankowy, ale w każdym kraju istnieją lokalne instytucje nadzorcze wyznaczające dodatkowe standardy i zasady. Jeśli unia rynków kapitałowych oznaczałaby zniesienie tego typu barier, wsparłoby to również spóźnioną konsolidację sektora bankowego. My oczywiście również byśmy na tym skorzystali. Ale moje poparcie dla idei unii rynków kapitałowych to po prostu postawa proeuropejska. Potrzebujemy głębszego rynku kapitałowego.

Jeden z największych hiszpańskich banków, BBVA, próbuje przejąć inną dużą instytucję, Sebadell. Może nawet przy obecnych regułach gry w Europie jest przestrzeń do konsolidacji sektora bankowego?

Na wewnętrznych, krajowych rynkach fuzje są możliwe, ale na poziomie całej UE zróżnicowanie regulacji i systemów podatkowych nie sprzyja za bardzo konsolidacji. Ten czynnik sprawiał, że poza sytuacjami kryzysowymi w Europie w ostatnich kilkunastu latach praktycznie nie było dużych fuzji banków. Dzisiaj do tego doszła kolejna bariera w postaci wysokich stóp procentowych. Zakup aktywów powodowałby konieczność wycenienia ich zgodnie z obecnymi cenami rynkowymi, w obecnym środowisku regulacyjnym doprowadziłoby to de facto do luk w bazie kapitałowej, które musiałyby zostać wypełnione przez kupującego.

Deutsche Bank jest dziś piątym pod względem wielkości aktywów bankiem w strefie euro. Dlaczego największa gospodarka Europy nie ma największego banku?

Hiszpania czy Włochy to kraje, gdzie doszło do konsolidacji sektora bankowego w następstwie kryzysu zadłużenia państwowego. Nie widzieliśmy tego typu fuzji na północy Europy. Natomiast gdyby zniknęły bariery, o których wspomniałem, z pewnością bylibyśmy zainteresowani udziałem w konsolidacji europejskiego sektora bankowego, gdy pojawią się ku temu możliwości. Ale obecnie nie jest to dla nas priorytetem, skupiamy się na naszej strategii wzrostu organicznego.

Gospodarka strefy euro w I kwartale urosła o 0,3 proc. kwartał do kwartału po ponad roku stagnacji. To wynik powyżej oczekiwań większości ekonomistów. Czy to był początek ożywienia, które będzie silniejsze niż sugerowały dotychczasowe prognozy, wskazujące raczej na kolejny rok stagnacji?

Wzrost gospodarczy w 2024 r. będzie niski, ale rzeczywiście zanosi się na to, że będzie wyższy, niż oczekiwała większość ekonomistów. Nasze prognozy są nieco bardziej optymistyczne od większości. Dno spowolnienia mamy za sobą, teraz powinno rozpocząć się stopniowe ożywienie, napędzane odbiciem popytu konsumpcyjnego. Z drugiej strony, stopy procentowe pozostają na wysokim poziomie, co będzie tłumiło popyt inwestycyjny, szczególnie w niektórych branżach. Dlatego ożywienie nie będzie spektakularne.

Jakie są perspektywy gospodarki Niemiec, które ostatnio znów bywają nazywane „chorym człowiekiem Europy”, jak w latach 90. XX w.?

Nie zgadzam się z tym. Niemcy z pewnością mają dużo pracy do wykonania, ale kondycję niemieckiej gospodarki należy oceniać we właściwym świetle. Niemcy doświadczyły silniejszych szoków w ostatnich latach niż większość krajów Europy. Czterema filarami wzrostu niemieckiej gospodarki były: bezpieczeństwo, czyli tzw. dywidenda z pokoju, tania energia, tani pieniądz i silny popyt z Chin. Bezpieczeństwo nieco osłabło, energia stała się droższa, stopy procentowe wzrosły, a Chiny borykają się ze spowolnieniem, a na to jeszcze nakładają się zawirowania geopolityczne, które komplikują stosunki gospodarcze z Chinami. To ma oczywiście wpływ na wiele gospodarek, ale na Niemcy najbardziej. To rzutuje na skłonność firm do inwestowania. Ale w Niemczech też rozpoczyna się ożywienie, a kraj ten ma wiele mocnych stron, takich jak wciąż silna marka na całym świecie, silna baza przemysłowa i siła innowacji, które będą je wspierać.

Skoro mowa o stopach procentowych, czy sądzi pan, że EBC może już rozpocząć ich obniżanie? Inflacja wciąż nie jest w celu tej instytucji, tymczasem w gospodarce rozpoczyna się ożywienie, co może wzmocnić presję na wzrost cen.

Spodziewamy się, że EBC latem zacznie obniżać stopy. To będzie uzasadniona decyzja, ale przestrzeń do obniżek nie jest na razie duża. Inflacja bazowa (bez cen żywności i nośników energii – red.) pozostaje podwyższona.

CV

Alexander von zur Mühlen

Alexander von zur Mühlen od 2020 r. jest członkiem zarządu Deutsche Banku, kierującym działalnością tej instytucji w Azji, Europie, w tym w Niemczech, oraz na Bliskim Wschodzie i w Afryce. W Deutsche Banku pracuje od 1998 r., gdy ukończył studia w Berlińskiej Szkole Ekonomii i Prawa (HWR Berlin). W trakcie kariery był m.in. szefem departamentu skarbu grupy DB, współzarządzającym departamentem rynków kapitałowych oraz głównym strategiem banku.

Gospodarka światowa
Inflacja słabnie, ale nie na tyle, by banki centralne odetchnęły z ulgą
Materiał Promocyjny
Pierwszy bank z 7,2% na koncie oszczędnościowym do 100 tys. złotych
Gospodarka światowa
Wzrost cen słabnie, ale europejski przemysł ma zadyszkę
Gospodarka światowa
Inwestorzy nie przestraszyli się wyniku pierwszej tury wyborów
Gospodarka światowa
Jak rynki przyjęły sukces Le Pen w wyborach we Francji
Gospodarka światowa
Bułgaria. Kraj, który znów minął się ze strefą euro
Gospodarka światowa
Skrajna prawica zwyciężyła. Nie wiadomo jednak czy zdoła stworzyć rząd