Członkowie rządu i decydenci banku centralnego krytykują jako bezsensowne tak zwane wydatki antykryzysowe i sugerują, że przystąpienie do eurolandu może znowu zostać opóźnione.
Minister finansów Miroslav Kalousek stwierdził wczoraj, że rząd może ogłosić datę wstąpienia kraju do strefy euro później, niż, jak zakładano, 1 listopada. W październiku mają bowiem odbyć się przedterminowe wybory i nie wiadomo, czy nowego rządu nie będą współtworzyć eurosceptycy wspierani przez prezydenta Vaclava Klausa.
Tymczasem „Hospodarske Noviny”, największy dziennik gospodarczy, opublikowały tekst autorstwa Miroslava Singera, w którym wiceprezes Czeskiego Banku Narodowego dość krytycznie ocenia skutki wprowadzenia euro na Słowacji. „Porównanie rozwoju sytuacji w gospodarkach czeskiej i słowackiej nie przynosi argumentów uzasadniających tezę, że przyjęcie euro pomogło eksporterom i przedsiębiorstwom przemysłowym” – napisał Singer. Uważa on, że zmiana waluty przytłumiła w dobie kryzysu konkurencyjność sąsiada.
Zwrócił uwagę, że w miesiącach przed wejściem Słowacji do eurolandu, PKB, produkcja przemysłowa i eksport tego kraju rosły szybciej niż w Czechach. W tym roku jest odwrotnie. Na przykład w IV kwartale słowacki wzrost PKB był o 1,8 pkt proc. wyższy niż czeski. Tymczasem w tym roku Słowacy spodziewają się wyraźnej recesji, podczas gdy Czesi wciąż mają nadzieję, że skończy się na stagnacji.
Drugi z wiceprezesów CNB, Mojmir Hampl, komentował wczoraj rezultaty ostatniego szczytu grupy G20, oceniając je jako reality show. – Z całym szacunkiem, w Londynie światowi przywódcy rozdawali pieniądze, których nie mają, instytucji, która nie potrzebuje takiej sumy i która nie powinna mieć jej do dyspozycji – powiedział gazecie „E15”. Z kolei prezydent Klaus wyraził nadzieję, że w Czechach nie zostaną nigdy wprowadzone „niebezpieczne” dopłaty do złomowania samochodów.