Podczas gdy liderzy państw Unii Europejskiej dążą do wypracowania wspólnych dla najważniejszych gospodarek świata (tzw. G20) regulacji dotyczących premii w sektorze bankowym, amerykańskim władzom problemów nastręcza płaca jednego tylko człowieka.
[srodtytul]Klejnot w koronie Citi[/srodtytul]
Kenneth Feinberg, mianowany przez Baracka Obamę kontrolerem wynagrodzeń w firmach korzystających z rządowej pomocy, do końca października musi zaopiniować przedłożone mu przez nie plany płacowe dla najlepszych pracowników. Najprawdopodobniej jednak nie będzie w stanie wpłynąć na pobory tradera Andrew Halla, który jest solą w oku krytyków systemu wynagrodzeń na Wall Street.
Stoi on na czele zależnej od Citigroup spółki Phibro, zajmującej się transakcjami na rynku surowcowym. W ciągu ostatnich trzech lat przyniosła ona temu bankowi około 1,8 mld USD zysku. W ubiegłym roku, gdy Citi stracił netto 27,7 mld USD, Phibro zarobiło 667 mln USD. Hall wynagradzany jest proporcjonalnie do tych wyników. W 2007 r. wzbogacił się o 125 mln USD, rok później o 99 mln USD. Podobna kwota może mu przysługiwać w tym roku.
Wypłata ta budzi w USA ogromne kontrowersje, bowiem Citigroup uniknął bankructwa wyłącznie dzięki rządowej pomocy sięgającej 45 mld USD, a 34 proc. udziałów w nim ma obecnie Departament Skarbu. Nawet prezes tego banku Vikram Pandit przyznał podczas czwartkowej konferencji, że w obecnej sytuacji premia ta jest niestosowna. Sam Pandit w ubiegłym roku zarobił 10,8 mln USD, ale w tym roku ograniczył swoją gażę do symbolicznego 1 USD.