Od kiedy w 2001 r. główny ekonomista banku Goldman Sachs Jim O’Neill ukuł termin BRIC na określenie czterech największych gospodarek wschodzących (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny), które w perspektywie 50 lat miały zająć dominującą pozycję w światowej gospodarce, analitycy raz po raz proponowali zmiany w tej grupie. Najczęściej wskazywano, że należy ją rozszerzyć o inne duże i dynamicznie rozwijające się państwa.
Ostatnio mówi się w tym kontekście przede wszystkim o Indonezji. Co więcej, coraz częściej pojawiają się głosy, że zamiast dodawać nowy kraj do BRIC, należy zastąpić nim Rosję. Tezę tę przypomniał w ostatnich dniach m.in. profesor ekonomii na Uniwersytecie Nowojorskim Nouriel Roubini, argumentując, że kryzys obnażył słabość rosyjskiej gospodarki.
[srodtytul]Kolos na glinianych nogach[/srodtytul]
W latach 2003–2008 Rosja nie odstawała od pozostałych państw zgrupowanych w BRIC. Średnia stopa wzrostu gospodarczego wynosiła tam 7,1 proc., a więc mniej niż w Chinach i Indiach (odpowiednio 10,7 i 8,4 proc.), ale więcej niż w Brazylii (4,1 proc.). O ile jednak trzy ostatnie kraje rozwijały się w oparciu o stosunkowo zdywersyfikowany sektor eksportowy lub głęboki rynek wewnętrzny, o tyle motorem wzrostu gospodarczego Rosji był eksport surowców energetycznych.
Gdy w lipcu ubiegłego roku ceny ropy gwałtownie się załamały, inwestorzy zaczęli masowo wycofywać kapitał z rosyjskich rynków. Bank Rosji zmuszony był przeznaczyć ponad 30 proc. swoich rezerw dewizowych na ratowanie kursu rubla, a gospodarka osunęła się w głęboką recesję.