„To może być najważniejszy wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego" – napisał w poniedziałek na Twitterze Simon Hix, politolog z London School of Economics, wskazując na znaczący wzrost frekwencji w porównaniu z poprzedniej taką elekcją. Według wstępnych danych w całej UE głos oddało 51 proc. uprawnionych, o ponad 8 pkt proc. więcej niż w 2014 r. – To może oznaczać odnowioną legitymację PE, a może nawet całego projektu integracji europejskiej – zauważył. Tyle że pod względem układu sił politycznych nowy parlament nie będzie różnił się radykalnie od obecnego.
Euroentuzjaści dominują
Przed wyborami, które trwały od czwartku (w Polsce odbyły się w niedzielę), wielu komentatorów liczyło się z istotnym wzrostem znaczenia na europejskiej scenie politycznej niechętnych pogłębianiu integracji „partii protestu" w rodzaju francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen oraz włoskiej Ligi Północnej premiera Matteo Salviniego. To zaś mogłoby wpłynąć na politykę gospodarczą Brukseli, np. zwiększyć jej pobłażliwość dla deficytów fiskalnych.
„Wstępne wyniki wyborów potwierdzają, że proeuropejskie ugrupowania będą nadal miały większość w PE, więc na szczeblu unijnym niewiele się zmieni" – napisał w komentarzu Andrew Kenningham, główny ekonomista ds. europejskich w firmie analitycznej Capital Economics. Dwa największe centrowe ugrupowania, Europejska Partia Ludowa (EPP) i Partia Europejskich Socjalistów (PES), straciły wprawdzie większość w PE, ale jeśli stworzą koalicję z należącym również do głównego nurtu europejskiej polityki Związkiem Liberałów i Demokratów w Europie (ALDE), utrzymają kontrolę. – Proeuropejskie propozycje Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej powinny nadal cieszyć się aprobatą europodeputowanych – wyjaśnił.
– Prawicowe „partie protestu" zwiększyły swój odsetek mandatów w PE tylko z 20 do 23 proc. Częściowo odbyło się to kosztem lewicowych partii populistycznych. W rezultacie cztery główne proeuropejskie ugrupowania straciły niewiele, zamiast 70 proc. będą miały 67 proc. miejsc w PE – zauważył Holger Schmieding, ekonomista z banku Berenberg. Podkreślił, że europejska scena polityczna stała się nieco bardziej spolaryzowana i rozdrobniona, ale nie na tyle, aby paraliżować unijne instytucje.
Nie będzie licytacji
– Wybory do PE będą miały większe konsekwencje dla polityki w krajach członkowskich, w szczególności we Włoszech i Grecji – uważa Kenningham. Dobry wynik Ligi Północnej może skłonić jej lidera Salviniego do zerwania koalicji z lewicowym Ruchem Pięciu Gwiazd i ogłoszenie przedterminowych wyborów do krajowego parlamentu. – Wzrost prawdopodobieństwa rozpadu włoskiej koalicji zwiększyłby niepewność, ale inwestorzy mogliby liczyć na to, że nowy rząd bez Ruchu Pięciu Gwiazd byłby bardziej odpowiedzialny fiskalnie niż obecny – ocenił Schmieding. Słaby wynik rządzącej w Grecji Syrizy może oznaczać, że tam do przedterminowych wyborów dojdzie już w czerwcu. W ich wyniku do władzy dojdzie prawdopodobnie centroprawicowa Nowa Demokracja, która – jak oceniają ekonomiści – kontynuowałaby politykę oszczędnościową, ale jednocześnie mogłaby poprawić perspektywy greckiej gospodarki na drodze deregulacji i zmian w systemie podatkowym.