Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu

W 2025 r. w Polsce należy spodziewać się umiarkowanego wzrostu gospodarczego. Jednym z wyzwań będzie wymagające otoczenie – wskazują Radosław Cholewiński, członek zarządu Skarbiec TFI, oraz Łukasz Tarnawa, główny ekonomista BOŚ Banku.

Publikacja: 12.12.2024 19:01

Od lewej: Radosław Cholewiński (Skarbiec TFI) oraz Łukasz Tarnawa (BOŚ Bank) byli gośćmi Przemysława

Od lewej: Radosław Cholewiński (Skarbiec TFI) oraz Łukasz Tarnawa (BOŚ Bank) byli gośćmi Przemysława Tychmanowicza w Parkiet TV. Fot. mat. prasowe

Co było największym zaskoczeniem pozytywnym i negatywnym w gospodarce w 2024 r.?

Łukasz Tarnawa (Ł.T.): Dla mnie największym rozczarowaniem jest koniunktura gospodarki światowej. Spodziewaliśmy się tego, że w szczególności w Europie nie ma zbyt dużego potencjału do przyspieszenia, ale po tym jak wiosną widzieliśmy jaskółki ożywienia, tak w połowie roku one osłabły. Wkraczając w nowy rok z potencjalnym wzrostem protekcjonizmu i kiepską koniunkturą zagraniczną, jest to także wyzwanie dla Polski. Jeśli chodzi o naszą gospodarkę, to z pewnością rozczarowaniem był III kwartał pod kątem konsumpcji prywatnej.

Konsument jest faktycznie rozczarowaniem? Rok temu niemal wszyscy wskazywali, że to będzie motor napędowy polskiej gospodarki.

Radosław Cholewiński (R.Ch.): Konsument cały czas jest siłą napędową polskiej gospodarki, tylko skala tej siły nie jest taka, jak byśmy oczekiwali. To już nie jest wzrost konsumpcji, który znamy z lat 2007–2008, tylko jest to wzrost o wiele bardziej umiarkowany i niższy od ubiegłorocznych prognoz. Patrząc szerzej, też trzeba zwrócić uwagę, że konsumentowi kilka rzeczy jednak przeszkadzało. Na pewno zaliczyć do tych czynników można stopy procentowe. W 2024 r. w Polsce utrzymały się one na niezmienionym poziomie i to wpływa na decyzje o konsumpcji. Drugi element to negatywne impulsy płynące z gospodarki światowej. One niekoniecznie oddziałują wprost na to, co dzieje się w polskich firmach, ale docierają do nas wszystkie niepokojące sygnały i to też może powodować odsuwanie istotnych zakupów w czasie. Cały czas też mamy wątek inflacji. Ona oczywiście jest niższa niż w 2022 r., ale cały czas może być ona ograniczeniem w zwiększaniu wydatków konsumpcyjnych. Też patrząc na skumulowaną inflację z ostatnich lat, widać, że ceny istotnej części artykułów konsumpcyjnych w odczuciu konsumentów stały się po prostu za wysokie. Doszliśmy być może do momentu, w którym ta przeszła inflacja, hamuje gospodarkę.

Tylko obecnie, wchodząc już powoli w 2025 r., wiele z tych wymienionych czynników wciąż jest aktualnych. Czy to oznacza, że konsument nadal nie będzie tak mocny, jak mógłby być?

R.Ch.: Najlepszym określeniem jest tutaj chyba umiar. Też trzeba jasno powiedzieć, że nie mamy dramatu, jeśli chodzi o konsumpcję, i również warto zachować szeroki ogląd. Spójrzmy, co się dzieje w Europie Zachodniej. W Polsce ta konsumpcja nie jest zła, ale brakuje fajerwerków. To nadal może nam towarzyszyć w przyszłym roku i to widać też w prognozach. Dynamika konsumpcji zapewne będzie zbliżona do tegorocznych poziomów. Zgadzam się bowiem z tym, że czynniki, które negatywnie wpływały na konsumpcję w 2024 r., zapewne nie wygasną w 2025 r. Na razie nie zanosi się na to, byśmy mieli do czynienia ze spadkiem stóp procentowych. To powoduje, że konsumenci mogą odsuwać w czasie decyzje o bardziej znaczących zakupach. Niepokoje związane z sytuacją gospodarki zachodnioeuropejskiej też raczej będą nam towarzyszyć. Konsumpcja pozostaje nadal głównym motorem wzrostu, ale to nie będzie silny wzrost. Na tle Europy nie będzie to jednak zły wynik.

To skoro zostały przywołane prognozy, to czego oczekuje BOŚ Bank?

Ł.T.: Oczekujemy, że w przyszłym roku gospodarka polska wzrośnie o 3,3 proc. Jeśli chodzi o konsumenta, to widać, że on wygładza konsumpcję w czasie. Po tym, jak rosły dochody w ujęciu realnym w tempie dwucyfrowym na początku tego roku, to jednak one będą stopniowo słabły. Mamy bowiem nieco wyższą inflację, ale też i niższą dynamikę nominalnych dochodów. Spodziewamy się więc zarówno w tym, jak i w przyszłym roku wzrostu konsumpcji o 3,2 proc. To, co doda impulsu wzrostowego pod koniec roku gospodarce, chociaż ten moment jest niepewny, to będą inwestycje. W tym roku nie rozpoczęły się na większą skalę inwestycje z nowej perspektywy unijnej. KPO jeszcze się rozpędza, spółki Skarbu Państwa też dopiero się rozkręcają, ale naszym zdaniem w okolicach połowy roku, a może bliżej końcówki, zobaczymy pierwsze zwiastuny odbicia. Jego większą skalę powinniśmy z kolei zobaczyć w 2026 r. Będziemy więc mieli stabilną konsumpcję i nieco mocniejsze inwestycje. Liczymy też na to, że w gospodarce globalnej nie stanie się nic takiego, co pokrzyżowałoby prognozy.

Faktycznie można być optymistą, jeśli chodzi o przebudzenie inwestycji?

R.Ch.: Zgadzam się, że w dalszej perspektywie, czyli być może na przełomie 2025 r. i 2026 r., to, co zacznie oddziaływać na polską gospodarkę, to są nakłady inwestycyjne. Mamy okres przejściowy, kiedy zakończyło się finansowanie ze starej perspektywy, a nie rozpoczęło się jeszcze z nowej. Historycznie takie okresy wiązały się faktycznie z niską aktywnością inwestycyjną. Mamy też kwestie polityczne, konstytuowanie się nowych władz w spółkach i ten czynnik też ma znaczenie. Patrząc jednak obiektywnie, to w polskiej gospodarce jest wiele projektów, które powinny być realizowane. W momencie, kiedy pojawi się finansowanie, to chociażby zagadnienia związane z transformacją energetyczną powinny zostać zaadresowane. Te nakłady będą więc wspierać wzrost gospodarczy, tylko na to wszystko potrzeba czasu. To co faktycznie utrudnia stawianie prognoz na kolejny rok, to niepewność dotycząca tego, co może się wydarzyć w gospodarce światowej.

Nasza gospodarka ma jednak też tę ciemniejszą stronę. Mam tutaj na myśli przemysł. Co prawda w 2024 r. pojawiły się przez moment lepsze dane od oczekiwań, ale czy w tym przypadku prawdziwe jest powiedzenie, że jedna jaskółka wiosny jednak nie czyni?

Ł.T.: Październikowe dane faktycznie były mocniejsze. Cieszy w nich przede wszystkim to, że nie było pogłębienia regresu. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że przemysł to eksport, czyli otoczenie zewnętrzne. Około 75 proc. eksportu płynie do Unii Europejskiej, a tam panuje stagnacja. Trudno więc będzie o jakieś istotne odbicie. Raczej czeka nas stabilny, umiarkowany wzrost. Nie spodziewamy się bowiem, aby jakiś mocniejszy impuls pojawił się w gospodarce europejskiej. Jeśli spotkamy się za rok o tej porze, to być może będziemy się cieszyć po prostu z tego, że nie zdarzył się żaden negatywny szok z tytułu chociażby działań protekcjonistycznych USA. Najlepsze, co może się wydarzyć, i to widać w prognozach, to wzrost gospodarczy w strefie euro w granicach 0,5–0,7 proc. i to będzie głównie za sprawą peryferyjnych gospodarek. Potencjalnie, czynnikiem, który mógłby być zaskoczeniem, ale naprawdę podchodziłbym do niego z dużą ostrożnością, to mogłyby być Chiny, gdzie pojawia się perspektywa dużego impulsu prowzrostowego z tytułu polityki gospodarczej.

R.CH: Jestem sceptyczny, jeśli chodzi o chińską stymulację. Zawsze jest bardzo dużo zapowiedzi, jednak działania chińskich władz, w moim przekonaniu, nie adresują problemów chińskiej gospodarki. Ona ma problemy strukturalne. Jest to brak wystarczającej liczby miejsc pracy dla wykwalifikowanej siły roboczej, a co się z tym wiąże, bezrobocie wśród młodzieży. To także kryzys na rynku mieszkaniowym. Działania podejmowane przez chińskie władze tych problemów nie rozwiążą. To jest wystarczające do tego, by wywołać karnawał na rynkach finansowych przez kilka tygodni. W układzie Chiny–Unia Europejska warto też zwrócić uwagę, że Chiny coraz więcej rzeczy robią u siebie. Nastąpił na przestrzeni lat transfer technologii. Nawet jeśli chińskie ożywienie miałoby nastąpić, to nie jestem przekonany, że ono miałoby stymulować europejski przemysł.

Jeszcze jeden wątek, którego pierwotnie nie było w planach, ale po ostatnich wydarzeniach jednak trzeba go poruszyć. Mam tu na myśli stopy procentowe i słowa prezesa NBP Adama Glapińskiego, który daje do zrozumienia, że obniżki stóp procentowych to raczej w 2026 r., a nie w 2025 r. Trzeba do tych słów przywiązywać wagę?

Ł.T.: Osobiście nie wierzę w realizację scenariusza, w którym pierwsza obniżka stóp następuje w 2026 r. Przesłanką do zaostrzenia retoryki była projekcja inflacji mówiąca o tym, że w drugiej połowie roku inflacja rośnie w kierunku 5 proc. Ta symulacja zakłada jednak odmrożenie cen energii w III kwartale do poziomu obowiązujących w tej chwili taryf. Moim zdaniem to się nie spełni. Rynkowe ceny energii wskazują na to, że URE na wiosnę zatwierdzi ceny na niższym poziomie, a przez to impuls proinflacyjny będzie słabszy. Uważam więc, że w lipcu będą już argumenty do dyskusji i pierwszej obniżki stóp.

R.Ch.: Wzrost gospodarczy w Polsce jest umiarkowany. Impulsy, które docierają do polskiej gospodarki, są negatywne. Jeśli dołożymy do tego czynnik lokalny w postaci cen energii, to nie wykluczam kolejnej zmiany w podejściu i retoryce RPP.

Im dłużej będziemy odwlekać obniżki w czasie, to przy pozostałych niezmienionych innych czynnikach oczekiwania na te obniżki będą narastały. Przy obniżkach stóp procentowych na świecie inwestorzy też raczej będą wyceniali obniżki stóp w Polsce, chociaż może w nieco dalszej perspektywie.

Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego
Gospodarka krajowa
Kolejni członkowie RPP mówią w sprawie stóp procentowych inaczej niż Glapiński
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Ireneusz Dąbrowski, RPP: Rząd sam sobie skomplikował sytuację
Gospodarka krajowa
Sławomir Dudek, prezes IFP: Polska ma najwyższy przyrost długu w Unii