W niedawnym artykule na łamach „Rzeczpospolitej" podważył pan wnioski płynące z ostatniego raportu NBP na temat sytuacji w sektorze przedsiębiorstw. Co wzbudziło pańskie zastrzeżenia?
Wszystkich wniosków nie podważam. Chodzi mi przede wszystkim o to, że szybki monitoring, który nie jest przecież wynikiem głębokich analiz, tylko opisem odpowiedzi przedsiębiorstw na ankietę, był sformułowany w sposób rażąco kontrastujący z danymi GUS. Takich zderzeń było tam sporo. Dotyczyły one m.in. sytuacji na rynku pracy oraz sytuacji płynnościowej firm. W świetle szybkiego monitoringu (SM) bariera podażowa na rynku pracy nie jest tak istotna, jak się wydaje na podstawie innych danych, a z płynnością firm jest nieźle.
SM sugeruje, że w I kwartale br. rentowność przedsiębiorstw zmalała, ale był to głównie efekt gorszych wyników firm zorientowanych na eksport. Rentowność firm nastawionych na rynek krajowy, w tym budowlanych i handlowych, poprawiła się. Skoro gospodarka kwitnie, nie jest to chyba wniosek zaskakujący?
Znane są też inne dane i analizy sytuacji w handlu i w budownictwie, które pokazują, że rentowność przedsiębiorstw jest niska i maleje, przez co zaczynają się pojawiać problemy płynnościowe. To przecież nie jest przypadek, że pod auspicjami Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii zorganizowano niedawno tzw. okrągły stół budownictwa, poświęcony m.in. sytuacji płynnościowej w tej branży. Chodzi o to, aby uniknąć powtórki zjawiska sprzed lat, gdy duży popyt na usługi firm budowlanych generował wzrost kosztów, a w związku z tym, że kontrakty nie podlegają renegocjacji, wiele z nich straciło rentowność.