Przebiegiem sesji z drugiego dnia tygodnia można by spokojnie obdzielić dwa albo i więcej dni. Po poniedziałku inwestorzy krótkoterminowi drżeli o utrzymanie indeksu dużych spółek powyżej lokalnych wsparć. Patrzący na wykres z szerszej perspektywy dostrzegali zaś ryzyko zejścia poniżej dwustusesyjnej średniej kroczącej, które to wsparcie trzeszczało już po pierwszej sesji tygodnia. Oba te ryzyka zmaterializowały się już w pierwszych kwadransach handlu. WIG20 na początku sesji osunął się o około 25 pkt., stykając się z poziomem 1900 pkt. Dokładnie w tym miejscu wypada dołek z przełomu maja i czerwca, zatem naturalnie można było oczekiwać tu mobilizacji kupujących. I rzeczywiście, popyt ruszył do kontry. Ciekawsze jest jednak to, że kupującym wyniesienie WIG20 do punktu wyjścia zajęło nie wiele więcej czasu niż trwał atak podaży. Po dwóch godzinach handlu indeks dużych spółek znów świecił na zielono. W kolejnych godzinach WIG20 oscylował już wokół zamknięcia z poprzedniego dnia, a sesja zakończyła się ostatecznie zwyżką o 0,17 proc., na 1928 pkt. Rynek jak gdyby nigdy nic przeszedł więc obojętnie obok kolejnych minimów intraday w wykonaniu WIG20. Indeks wrócił na koniec dnia powyżej ostatnich dołków, ale wyjścia powyżej średniej z 200 sesji kupującym nie udało się dotrzymać. Wtorkowy wynik WIG20 może budzić podejrzenia z jeszcze innego powodu. Większość europejskich indeksów akcji, a szczególnie tych z głównych rynków, finiszowała tego dnia pod kreską, podobnie zresztą jak wcześniej giełdy azjatyckie. Od sporych spadków rozpoczął się zaś handel przy Wall Street. Zarówno S&P 500 jak i Nasdaq traciły po ponad 1 proc. Zdaniem analityków za pogorszeniem atmosfery stoi przecena amerykańskich obligacji skarbowych. We wtorek rentowności tamtejszych obligacji wspinały się na nowe szczyty.