Po przeszło miesiącu od ustanowienia dna bessy amerykański S&P 500 dotarł do punktu, z którego teoretycznie mogłaby wystartować kolejna fala spadkowa, jeśli indeks nadal miałby uparcie kroczyć ścieżkami znanymi z lat 2008 bądź 2001 (dwie największe bessy ostatnich dekad). Trzymamy kciuki, by benchmark w którymś momencie zdołał oderwać się w końcu od tych historycznych analogii (przedsmak tego widzieliśmy już, co ciekawe, na naszym rodzimym rynku), choć scenariusz kontynuacji bessy pozostaje bez wątpienia jednym z możliwych.

W niedźwiedzie argumenty wpisuje się najnowszy odczyt popularnego indeksu wyprzedzającego (LEI) Conference Board. Jego spadek trwający od ośmiu miesięcy przy jednoczesnym obniżaniu się 12-miesięcznej dynamiki na coraz bardziej ujemne poziomy to wg historycznych wzorców mocne sygnały ostrzegające przed nadciągającą recesją. Warto wspomnieć, że szczyt LEI wypadł w lutym, czyli dwa miesiące po szczycie S&P 500. Pocieszać się można tym, że również dołki na Wall Street kształtowały się nieco wcześniej niż analogiczne dołki LEI, natomiast obecny spadek tego wskaźnika nie wygląda jeszcze na bardzo zaawansowany z historycznego punktu widzenia.

Co na to byki? Mogą powoływać się na najnowszy, globalny sondaż Bank of America wśród zarządzających funduszami, z którego wynika dominujący strach przed recesją.