Gwałtowna zmienność w dniu publikacji danych o inflacji za wrzesień – kiedy to S&P 500 13 października najpierw spadał o ponad 2 proc., a potem całą sesję zakończył 2,6-proc. zwyżką – wyznaczyła lokalny dołek przed kolejnym odreagowaniem bessy. W chwili pisania tego tekstu amerykański indeks kontynuuje wspinaczkę w kierunku lokalnego szczytu z początku miesiąca (3820 pkt). W komentarzach często podkreśla się, że S&P 500 zdołał (przynajmniej na razie) wybronić się przed złowieszczym przełamaniem 200-tygodniowej średniej kroczącej.

Miejsce na zwyżki widzą nawet ci bardziej pesymistycznie nastawieni w tym roku (a przez to mogący pochwalić się trafnością) stratedzy z Wall Street, jak Michael Wilson z Morgana Stanleya, który punkt docelowy korekty wzrostowej plasuje nawet powyżej 4000 pkt, czy Michael Hartnett z Bank of America, który powołuje się na oznaki „kapitulacji” rynkowej w najnowszym globalnym sondażu tego banku wśród zarządzających funduszami.

Trzymajmy kciuki za solidne odreagowanie na giełdach, jednak nie zapominajmy też o tym, co dzieje się w otoczeniu rynkowym. A tam widać ciągle ultrajastrzębią postawę Fedu, która wg oczekiwań ma do lutego wywindować stopy procentowe w okolice 5 proc. Do tego dochodzi rozkręcające się stopniowo cięcie prognoz zysków spółek na ten, a przede wszystkim przyszły rok.