Stanisław Kluza, ekonomista SGH: Państwo jest zamożne zamożnością obywateli

Paradoksalnie najlepszym sposobem na obniżenie deficytu budżetowego jest rozwój poprzez wzrost inwestycji, a nie cięcie wydatków. Przy czym musimy dbać, by wydatki nie były niepotrzebne, nieracjonalne ekonomicznie, a takie bywają – mówi dr Stanisław Kluza, ekonomista SGH.

Publikacja: 04.06.2024 06:00

Stanisław Kluza, ekonomista SGH: Państwo jest zamożne zamożnością obywateli

Foto: fot. d. iawński/mpr

Mamy w finansach publicznych dużo pustego pieniądza – takiego, który wynika tylko z wysokiej inflacji, a nie jakiejkolwiek działalności?

Nie zawsze dorzucanie pieniędzy do gospodarki to tylko pusty pieniądz. Niemniej w klasycznej szkole ekonomii inflacja równa się zmianie ilości pieniądza, a nominalny przyrost pieniądza równa się inflacji. Oznacza to, że jeśli do gospodarki dodaje się pieniądze, które nie wynikają z rozwoju gospodarczego, z koniunktury, wartości wytworzonych dóbr, a tylko dlatego, że służy to realizacji jakiegoś pomysłu politycznego, to musi to skutkować wzrostem cen. To dość powtarzalny mechanizm: w Polsce np. przykładem są obecne ceny mieszkań, usług czy wielu innych towarów. I nawet jeśli uwzględnimy podejście keynesowskie, że można pobudzać gospodarkę poprzez dorzucenie pewnej ilości pieniądza tak, by stał się w krótkim okresie bodźcem prokoniunkturalnym, to w dłuższej perspektywie wpływa to także na ceny, a nie tylko na koniunkturę. Jeśli pobudzenie nie przekłada się na inwestycje, to kończymy z samą inflacją.

My skończyliśmy z samą inflacją?

Z tą dwucyfrową raczej tak, ale podwyższona inflacja powyżej celu inflacyjnego może jeszcze wielokrotnie o sobie przypomnieć. Przypomnijmy, że w ostatnich latach wzrosła realna konsumpcja, przekładając się na realny wzrost PKB. Jednak ten wzrost podaży pieniądza w niewielkim stopniu wpłynął na inwestycje. W pewnych latach rozwoju Polski – niektórzy nazywają to epoką „zielonej wyspy” – udział inwestycji w PKB wynosił lub przekraczał 20 proc. Kontestował to m.in. późniejszy premier Mateusz Morawiecki. Zapowiedział działania, które miały zwiększyć ten udział do 25 proc. I wystarczyło zaledwie kilka lat, aby udział ten obniżał się rokrocznie, w ostatnich latach osiągając 16–17 proc. Oznacza to, że polityka pieniężna, ale też fiskalna źle przyczyniły się do stopy inwestycji. Co więcej, stopa inwestycji nie rozłożyła się tak równomiernie jak wcześniej. Zdecydowanie mniej inwestowały podmioty krajowe, tj. na bazie polskiego kapitału, szczególnie małe i średnie przedsiębiorstwa. One zostały tamtym modelem polityki gospodarczej dotknięte najbardziej. Czy to było działanie celowe – trudno powiedzieć. Chociaż można się doszukać pewnej celowości takiego działania, jeżeli przypomnimy sobie retorykę niektórych polityków ówczesnej partii rządzącej. Wskazywali, że terminy „nieuczciwość” i „przedsiębiorczość” mają ze sobą dużo wspólnego. To jest szkodliwe podejście i także to, iż mali i średni przedsiębiorcy zostali negatywnie dotknięci polityką gospodarczą ostatnich lat.

Co ich najbardziej dotknęło? Wysokie ceny, niestabilność prawa?

Wiele zjawisk: wzrost kosztów prowadzenia działalności, zmiany podatkowe i składkowe wprowadzone m.in. przez Polski Ład. Zamiast uporządkować pewne procesy, wprowadził niepewność. I zmusił szczególnie małe i średnie firmy do dodatkowych kosztów, do szukania droższej obsługi zewnętrznej w obszarach pomocy prawnej, podatkowej. Duże koncerny w takiej sytuacji sobie poradziły same, bo zwykle mają rozbudowane działy prawne. Mam przeczucie, że ten okres był korzystniejszy dla dużych podmiotów, a w szczególności dla koncernów międzynarodowych. Chociaż w retoryce państwowej były krytykowane jako te, które żerują na polskim biednym konsumencie i wyprowadzają zyski za granicę, to sytuacja nie była dla nich tak trudna jak dla mniejszych firm. Z drugiej strony, gdyby nie inwestycje zagraniczne w okresie ostatnich 30 lat, to polska transformacja systemowa nie miałaby miejsca.

Na czym polega to, że państwo mogło zaszkodzić MŚP?

Pomoc, która była oferowana jako odpowiedź na pandemię, była przydzielana nie zawsze tym, którzy najbardziej byli dotknięci pandemią. Zbyt ogólne kryteria skutkowały wspieraniem także tych, którzy tej pomocy nie potrzebowali. Pozostały kontrowersje co do sposobu jej rozdysponowania. Jednocześnie takie ręczne sterowanie zawsze bardziej dotknie mniejszych niż większych.

I poprzedni rząd, i ten założyły konsolidację finansów publicznych. Na czym może ona polegać? Czy jest to określenie „wytrych”?

Konsolidacja finansów publicznych w ujęciu podręcznikowym oznacza zarządzanie nadwyżkami płynności, które mogą powstawać w ramach zarządzania w różnych jednostkach finansów publicznych, tak by obniżać wybrane mierniki długu publicznego. Myślę jednak, że częściej używa się tego pojęcia w sposób potoczny, a nie akademicki, i jest ono synonimem porządkowania.

W dokumentach rządowych jest jednak mowa o konsolidacji finansów publicznych o 1 pkt proc. w ciągu najbliższych dwóch lat. Co to może oznaczać?

W ostatnim okresie powstało dużo niewielkich jednostek, które można zaliczać do finansów publicznych, a których potrzeba istnienia jest wątpliwa. Pomimo to sporo kosztowały. W raporcie NIK za 2022 r. znalazła się lista kilkunastu takich jednostek. Ich likwidacja może sprzyjać konsolidacji finansów publicznych w rozumieniu obniżenia kosztów realizacji wybranych zadań i poprawy nadzoru nad nimi, co w zamyśle powinno skutkować lepszymi efektami prac.

Zastanawiam się, czy w ramach konsolidacji nie powinniśmy zmniejszyć wydatków. Co może dla nas oznaczać procedura nadmiernego deficytu? Czy może mieć jakiś wpływ na naszą gospodarkę?

Wiele krajów europejskich albo otarło się o tę procedurę, albo w niej było – Polska też. Na początku nie skutkuje ona nadmiernymi sankcjami, co najwyżej rząd powinien złożyć deklarację dotyczącą chęci obniżenia poziomu deficytu i przygotować program powrotu do deficytu akceptowalnego – 3 proc. PKB. I to jest najczęściej kwestia: czy państwo ma pomysł, wie, co może zrobić. Jeżeli rozłoży ręce i powie, że jest bezradne, to wtedy jest gorzej. W drugim etapie, gdyby się okazało, że deficyt się utrzymuje zbyt długo, to pojawiłoby się ryzyko związane z brakiem wypłaty niektórych typów środków z UE oraz ryzyko związane z krajowym zacieśnieniem fiskalnym. Na pewno przy obniżaniu wydatków nie powinno się planować zmniejszeń związanych z bezpieczeństwem i obronnością. Warto przy tym pamiętać, że niektóre inwestycje infrastrukturalne mogą pośrednio też przysłużyć się obronności.

Mamy pomysł na zacieśnienie fiskalne?

Nie wiem, oceniając obecne deklaracje. Może się odbywać na kilka różnych sposobów, np. przez podniesienie podatków – ten sposób oceniam krytycznie. Druga możliwość to uszczelnienie systemu dochodów, a trzecia: obniżenie wydatków. I jeszcze jest czwarta możliwość, którą długookresowo oceniam krytycznie, z której skorzystano w ostatnich latach: podwyższona inflacja, która deprecjonuje wartości długu. Przy realnych ujemnych stopach procentowych przejściowo obniżają się zobowiązania. Ale dzieje się to kosztem środków monetarnych, ludności i gospodarstw domowych, a także przedsiębiorstw niefinansowych. Czyli to się nie dzieje za darmo.

Policzył pan, że podatek inflacyjny, jak go pan nazwał, to 150 mld zł.

To najprawdopodobniej znacznie więcej niż 150 mld zł w 2022 r. i kolejne ponad 100 mld zł w 2023 r. Ponieważ nie istnieje ścisła definicja naukowa lub prawna dla tzw. podatku inflacyjnego, to przy jego obliczaniu wspólnie z prof. Andrzejem Sławińskim przyjęliśmy najbardziej restrykcyjną metodę.

Tymczasem stosując bardziej elastyczne podejście, zbliżylibyśmy się do 200 mld zł w 2022 r.

Kto stracił 150–200 mld zł?

Jest to utrata realnej wartości posiadanych zasobów pieniężnych, które w wymiarze nominalnym pozostają niezmienione, a w wymiarze realnym ich siła nabywcza ulega znaczącej deprecjacji. Efektem tym zostały dotknięte przede wszystkim gospodarstwa domowe oraz przedsiębiorstwa niefinansowe. Jeszcze pięć lat temu przeciętna cena mieszkań w okolicy SGH była w granicach 10–12 tys. zł. Dzisiaj to 18–22 tys. zł.

Cena mieszkań wzrosła o przeszło 50 proc. Jeżeli ktoś odkładał na mieszkanie i oszczędzał w banku i miał oprocentowane roczne po 5 proc. i kiedyś zbliżał się do wartości zakupu mieszkania, to dzisiaj brakuje mu prawie jedną trzecią. To jest dużo.

Można powiedzieć, że państwo się wzbogaciło, a obywatele zbiednieli?

Państwo jest zamożne zamożnością swoich obywateli. Nie można tak powiedzieć. Poza tym podatek inflacyjny odnosi się do aktywów monetarnych, a nie do wszystkich w gospodarce. Ale pamiętajmy, że rolą depozytu, którą powinno chronić państwo, jest możliwość zabezpieczenia realnej siły nabywczej pieniądza w czasie. Więc jeżeli traciliśmy na depozytach, to przekłada się to na niższą stopę inwestycji, bo inwestuje się z nadwyżki. A tę nadwyżkę, poprzez podatek inflacyjny, odsączyło państwo.

Dodatkowo zmniejsza się zaufanie obywateli do państwa i do oszczędzania. Polska należy do państw o relatywnie niskiej stopie oszczędności. I taka polityka nie pomaga jej podnieść.

Przeczytałam informację, która mnie zasmuciła: 70 proc. respondentów ma problemy z bieżącym regulowaniem swoich zobowiązań. Warto przyjrzeć się grupom osób, które mogą być narażone na ubóstwo: osoby starsze, zarabiające całe życie minimalne stawki.

Jeśli poprawna jest ta liczba, to jest to bardzo poważna skala. To oznacza, że wcześniej czy później znaczny odsetek obywateli będzie potrzebował wsparcia społecznego.

Czy my jesteśmy w stanie ograniczyć deficyt budżetowy przy takich wydatkach, jakie mamy?

Paradoksalnie najlepszym sposobem na obniżenie deficytu budżetowego jest po prostu rozwój poprzez wzrost inwestycji, a nie cięcie wydatków. Przy tym musimy dbać, by wydatki nie były niepotrzebne, nieracjonalne ekonomicznie, a takie bywają. Przykładowo, współpracując z GUS, wiem, że od pewnego czasu nie jest dostępna pełna lista wszystkich jednostek finansów publicznych. W momencie, w którym zaczęto tworzyć dziwne instytuty, nagle ta lista zniknęła. Jednym z postulatów Instytutu Finansów Publicznych kierowanego przez Sławomira Dudka jest to, żeby tę listę znowu opublikować, bo wtedy można, nawet już abstrahując od tego, co się zrobi później, przynajmniej poznać, gdzie pojawiły się te wykwity.

Jakie muszą być stworzone warunki brzegowe, żeby wzrosły inwestycje, głównie inwestycje prywatne?

Istnieje kilka rodzajów zasad, o których warto pamiętać. Pierwszą z nich jest zaufanie. Inwestycje bardzo potrzebują zaufania, że warto inwestować. Składa się na to głównie stabilność i przewidywalność reguł prowadzenia działalności gospodarczej.

Powinniśmy się przygotować znowu na wysokie ceny?

Presja inflacyjna w Polsce będzie wynikała głównie z presji płacowej, po przejściowym efekcie zniesienia tarcz antyinflacyjnych. W ostatnich latach mieliśmy bardzo wysoki wzrost płac, na tyle wysoki, że produktywność nie nadążała.

Wzrost płac w sporej części wynika z podnoszenia płacy minimalnej.

Wiem. Polska płaca minimalna rośnie najszybciej w UE. Wynika to z samego podnoszenia tej płacy wskutek zarówno już minionej inflacji, jak i umacniania się kursu złotego do euro. Ostatnio było to ponad 20 proc. w skali rocznej w przeliczeniu na euro. Jest to jednak dużo powyżej bieżącej inflacji. Jednocześnie produktywność naszej gospodarki jest znacząco niższa od produktywności wysokorozwiniętych gospodarek UE, gdzie płaca jest nominalnie dwa razy wyższa (np. Niemcy, Francja, Holandia, Belgia), a koszty PKB na mieszkańca – jeszcze wyższe.

fot. d. iawński/mpr

Finanse
Stopy procentowe. Jaką decyzję podejmie RPP
Materiał Promocyjny
Pierwszy bank z 7,2% na koncie oszczędnościowym do 100 tys. złotych
Finanse
Korekta na GPW powoli dobiega końca?
Finanse
Rada Giełdy w końcu nabrała bardziej rynkowego charakteru
Finanse
Dlaczego szybki pieniądz lubi Donalda Trumpa
Finanse
Rynek ofert pierwotnych pod parą. Rekord IPO do pobicia?
Finanse
Rada Giełdy powołana. Wiesław Rozłucki wraca na GPW