Zdecydowanie dominującą cechą mojego kryzysu jest awersja do nudy. A także obsesyjne dopatrywanie się wszędzie jej oznak.
Od wniknięcia w pewne szczegóły nie da się uciec, a w każdym razie nie warto. Można by sądzić, że nuda to obojętność, nicnierobienie, wycofanie się z aktywnego życia na chwilę lub dłużej. Wszystko się zgadza, z tym że mówimy wtedy zaledwie i jedynie o nudzie obojętności. Może to być stan ostrzejszy i oznaczać apatię. Wtedy mamy do czynienia z nudą apatyczną. Obie nie kojarzą się szczególnie z aktywnością czy pobudzeniem do jakiegokolwiek działania. I słusznie.
Jednak poszerzmy pole znaczeń. Otóż istnieje też nuda regulacyjna (nie, nie chodzi tu o zmęczenie regulacjami prawnymi, lecz o rozregulowanie reakcji życiowych i podatność na zmiany lub na rozpraszanie uwagi), nuda poszukiwawcza (charakteryzuje się poszukiwaniem zmiany lub możliwości dekoncentracji umysłu) czy nuda reagująca, polegająca na szukaniu alternatywy.
Wynika z tego, że kiedy popadamy w nudę, to może to być stan bardzo produktywny, a wręcz wyzwalający z poczucia dyskomfortu lub frustracji. Przypuszczam, że u podłoża tych wszystkich gatunkowych wersji nudy leżą bardzo podobne stany psychiczne. Ale efekty są różne. Albo popadamy w inercję, albo, wręcz przeciwnie, „nosi” nas, chcemy działać, choćby i neurotycznie.
Ponieważ prawie wszystko kojarzy się z seksem, a niektórym jeszcze dodatkowo z rynkiem kapitałowym, to naszła mnie kolejna myśl. Mianowicie na temat tego, ile jest danego rodzaju nudy w nudzie ogółem, na polskiej giełdzie i w okolicach. Czyli ile jest cukru w cukrze. Tak to szło w „Poszukiwanym, poszukiwanej” Stanisława Barei, a wiekopomne te słowa wypowiadał w filmie Mieczysław Czechowicz. Warto przypomnieć, choćby na milisekundę, te historyczne postacie.