Niektórzy komentatorzy twierdzą, że jest to etycznie naganne, inni starają się podkreślać, że przecież rządzący namawiali obywateli do ich zakupu, więc problem jest sztuczny.
Nie będę wdawał się w szczegóły tej dyskusji, czy też opowiadał się po którejkolwiek ze stron. Pewne jest jedno – są wątpliwości, do dzisiaj zresztą niewyjaśnione. Jak unikać podobnych sytuacji na przyszłość?
„Ratunku" szukałbym w uregulowaniu transakcji insiderów. Od wielu lat przepisy uznają pracowników sektora finansowego za osoby o szczególnej wiedzy, niedostępnej każdemu inwestorowi. Wiedzy, która mogłaby być wykorzystana dla własnych korzyści finansowych. Dlatego te same przepisy (w szczególności dyrektywy MiFID 1 i 2 oraz rozporządzenie MAR) nakładają na nich szereg ograniczeń mających zapobiegać pokusom. To między innymi obowiązki związane z ujawnianiem rachunków inwestycyjnych, udostępnianiem wyciągu z transakcji, prowadzeniem rejestrów, okresami zamkniętymi czy też raportowaniem niektórych transakcji do wiadomości publicznej. Całkiem sporo, a niektóre instytucje idą o wiele dalej, żądając na przykład występowania o zgodę przed wykonaniem transakcji czy też trzymania waloru w portfelu przez minimalny okres (day trading całkowicie odpada).
Skoro dysponujemy odpowiednim bagażem doświadczeń, czemu z niego nie skorzystać? Jest to mój osobisty postulat do Komisji Nadzoru Finansowego, która stoi na straży rynku finansowego. Ale również do samych polityków, którzy są wyposażeni w inicjatywę ustawodawczą.
Od czego najlepiej zacząć? Od uznania polityków za takich samych insiderów, jakimi są już dzisiaj pracownicy sektora finansowego. Krąg osób jest oczywiście do ustalenia, ale jako minimum sugerowałbym posłów, senatorów czy Radę Ministrów; warto rozważyć osoby na stanowiskach wiceministrów czy członków Rady Polityki Pieniężnej.