Gdyby akcje Huawei były notowane na jakiejś giełdzie, to w ostatnich kilku miesiącach byłyby zapewne ulubieńcami spekulantów. A skoro nie są, to historię spółki z ostatnich miesięcy można potraktować jako dobry materiał szkoleniowy o tym, jak czytać informacje i jak wpływają one na postrzeganie sytuacji firmy.
Chiński producent sprzętu telekomunikacyjnego od zimy co kilka dni jest bohaterem kolejnych doniesień medialnych. Jedne informacje są dobre dla spółki, inne wręcz przeciwnie. Do tego dochodzą jeszcze plotki i pogłoski oraz szum informacyjny wywołany interpretowaniem informacji lub plotek.
Praktycznie wszystkie wiadomości można uznać za mające znaczenie dla wyceny wartości akcji. Dotyczą one bowiem albo kondycji finansowej Huaweia, albo jego planów, albo sytuacji z otoczenia zewnętrznego, która wprost może się przełożyć na wyniki firmy i jej przyszłość.
Największy światowy producent sprzętu telekomunikacyjnego jest solą w oku amerykańskiej administracji. Jest przez nią uznawany za firmę, która może stwarzać zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Spółka broni się konsekwentnie, twierdząc, że nie współpracuje z rządem żadnego z państw i nie umożliwia nikomu wykorzystywania produkowanego sprzętu do szpiegowania czy podsłuchiwania użytkowników sieci telekomunikacyjnych.
Gdyby potencjalne skutki tego konfliktu dotyczyły tylko rynku amerykańskiego, w zasadzie byłby bez znaczenia. Chińczycy nie byli, nie są i zapewne nie byliby znaczącym dostawcą sprzętu do budowy sieci w USA. Od lat są na cenzurowanym i z ich rozwiązań nie korzystał żaden z dużych amerykańskich operatorów. Sprzęt instalowały natomiast mniejsze lokalne telekomy.