Materiał Partnera
Podczas gdy oczy całej Polski skupione są na wzroście cen energii oraz przebiegu działań na ukraińsko-rosyjskim froncie, już za nieco ponad tydzień w egipskim Szarm el-Szejk delegaci z ponad 190 państw rozpoczną kolejną globalną konferencję w sprawie powstrzymania zmian klimatu. Jednym z kluczowych tematów będzie współpraca krajów na rzecz kompensacji emisji.
Szczyt politycznego sztormu
Nawet bez kryzysu energetycznego czasy dla globalnej polityki klimatycznej nie byłyby łatwe. Na poziomie międzynarodowym odpowiedź na zmiany klimatu koordynowana jest na forum ramowej konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, której strony w tym roku spotkają się na 27. konferencji (27th Conference of the Parties to the UNFCCC, COP27) trwającej od 6 do 18 listopada. W przeciwieństwie do tego, do czego przyzwyczaiły nas szczyty klimatyczne ostatniej dekady, egipskiej prezydencji nie przypadnie w udziale wypracowanie żadnego atrakcyjnego politycznie dokumentu. Wręcz przeciwnie – po tym gdy zeszłoroczny szczyt w Glasgow domknął ostatnie akty wdrażające Porozumienie paryskie, COP27 stanie się spotkaniem odmierzającym początek jego implementacji, w której to regionalne fora współpracy wysuwają się na pierwszy plan.
W Szarm el-Szejk uwaga wszystkich delegatów skupi się na mobilizacji działań klimatycznych, której pierwszym etapem będzie zaplanowany dopiero na kolejny rok przegląd określonych przez państwa ambicji. Te z kolei, zgłaszane w ramach Porozumienia paryskiego jako „krajowe wkłady redukcyjne” (ang. Nationally Determined Contributions, NDCs), wciąż nie sięgają ustalonego w Paryżu celu spowolnienia wzrostu temperatury do znacznie mniej niż 2 st. Celsjusza względem ery przedprzemysłowej, a aspiracyjnie o dalsze 0,5 st. C. Tymczasem trwająca wojna skutecznie odwróciła uwagę polityków od wyścigu w stronę redukcji emisji. Wyliczenia Climate Action Tracker z czerwca br. wskazują, że wysiłki redukcyjne wynikające z dotychczas przedłożonych NDCs pozwalają na osiągnięcie do 2030 r. poziomu zaledwie 2,4 st. C wzrostu. Jeśli uwzględnimy ostatnie działania rządów, efekty są jeszcze słabsze: już latem dawały wynik niebezpiecznie zbliżający nas do 3 st. C, zamiast do postulowanego wzrostu temperatury o 1,5 st. C. Przed egipską prezydencją stoi zatem niecodzienne wyzwanie: choć w świecie negocjacji klimatycznych panuje flauta, to jednak sztorm nakładających się na siebie kryzysów uderza w podstawowe założenia systemu ochrony klimatu. Głównym wyzwaniem nie tylko prezydencji COP27, ale również całego systemu ONZ będzie utrzymanie przekonania, że niezależnie od politycznych turbulencji ochrona klimatu nie straciła na znaczeniu.
Co przed nami?
Brak spektakularnych punktów agendy COP27 nie oznacza jednak, że sesja będzie bezprzedmiotowa. Cały czas w ramach Porozumienia paryskiego prowadzone są tzw. negocjacje techniczne, niebudzące jednak żadnych większych emocji. Uwaga negocjatorów skupia się z kolei na zagadnieniu wyrównywania strat i szkód (ang. loss and damage), których na skutek postępujących zmian klimatu doświadczają państwa rozwijające się. Domagają się one od państw rozwiniętych – historycznie odpowiedzialnych za wysokie emisje gazów cieplarnianych – dodatkowych środków finansowych, które mogłyby zostać przeznaczone na działania wykraczające poza typową adaptację do zmian klimatu. To właśnie obserwowane od dawna napięcie między bogatymi krajami globalnej północy a ubogimi państwami globalnego południa będzie nieoficjalnym motywem przewodnim tegorocznego szczytu.