Obserwując wydarzenia ostatnich miesięcy na rynkach, nietrudno dostrzec, że polskie akcje pozostały daleko w tyle za globalnymi giełdami, w szczególności za amerykańską czy niemiecką.
Podczas gdy w momencie pisania tego artykułu indeks S&P 500 jest o kroczek od nowego rekordu wszech czasów, to nasz WIG balansuje na linii trendu wzrostowego wychodzącej z dołka z marca 2023 i łączącej kolejne lokalne minima. Jest to bez wątpienia sytuacja nietypowa na tle poprzednich przynajmniej kilkunastu miesięcy, kiedy to trendy na GPW były silnie skorelowane z zachowaniem amerykańskiego benchmarku.
„Sell in May” głównie na GPW
Można by powiedzieć, że polskie akcje dużo bardziej do serca wzięły sobie opisywaną przez nas wcześniej sezonowość. Określany często jako gorsza połówka roku okres od maja (słynne „Sell in May”) do października nie dał się tym razem szczególnie dramatycznie we znaki na Wall Street (na razie można mówić o nieco podwyższonej zmienności). Co innego na GPW. Przypomnijmy, że WIG po raz ostatni szczyt hossy ustanowił właśnie w trakcie maja i od tego czasu kolejne próby powrotu na ten pułap okazują się nieudane. Zamiast szybkiego ataku na pułap 100 tys. pkt, o którym to scenariuszu tak powszechnie przekonywano jeszcze w maju (co, jak widać, stanowiło raczej kontrariański sygnał nadmiernego optymizmu), mamy w rzeczywistości kilka miesięcy marazmu.
Ale spróbujmy podejść do tematu relatywnej słabości polskich akcji również w sposób konstruktywny. Jak zaległości powstałe na przestrzeni ostatnich miesięcy wyglądają w kontekście statystyk oraz wycen walorów?