Gospodarka sobie, giełda sobie...

Wskaźnik Ifo najwyżej od półtora roku, a WIG... najniżej od dwóch lat. Tymczasem według historycznych zależności teraz powinniśmy być właśnie świadkami hossy w zaawansowanej fazie. W tym roku wszystko na GPW jest postawione na głowie. W miarę bronią się tylko notowania małych i średnich spółek.

Publikacja: 29.11.2015 15:55

1. Zmiany WIG przed odnotowaniem co najmniej rocznego maksimum wskaźnika Ifo

1. Zmiany WIG przed odnotowaniem co najmniej rocznego maksimum wskaźnika Ifo

Foto: GG Parkiet

Jednym z najbardziej charakterystycznych, nietypowych i zagadkowych zjawisk tego roku na warszawskim parkiecie jest sprzeczność między tym, co się dzieje w gospodarce, a tym, w jakim kierunku podążają notowania akcji. O ile nasze diagnozy z początku roku dotyczące koniunktury gospodarczej okazują się de facto trafne, o tyle w ślad za tym w bardzo ograniczonym stopniu poszła sytuacja na GPW.

Wystarczy spojrzeć na opublikowany w ostatnim tygodniu odczyt wskaźnika niemieckiego instytutu Ifo, który formalnie odzwierciedla nastroje przedsiębiorców za Odrą, a w praktyce – za sprawą silnych powiązań handlowych – wskazuje także kierunek koniunktury w polskiej gospodarce.

Historycznie wskaźnik Ifo był silnie skorelowany z notowaniami akcji na GPW, tak więc na podstawie obecnego dwuletniego minimum WIG można by sądzić, że także Ifo pogłębia dołki. Nic bardziej mylnego! Otóż okazuje się, że niemiecki wskaźnik w listopadzie... znalazł się najwyżej od prawie półtora roku. Wystarczy przytoczyć komentarz ekonomistów UniCredit na ten temat: „Czarne scenariusze związane ze spowolnieniem na rynkach wschodzących i wpływem afery VW nie zmaterializowały się. Coraz większego znaczenia nabiera wzrost popytu wewnętrznego".

W przeciwnych kierunkach

O historycznej korelacji między trendem Ifo a notowaniami na GPW łatwo się przekonać, wykonując proste ćwiczenie. Gdzie był WIG, kiedy niemiecki wskaźnik ustanawiał co najmniej 12-miesięczne maksima? Okazuje się, że WIG był średnio rzecz biorąc niemal 30 proc. (!) wyżej niż rok wcześniej. Co prawda samo uśrednienie nie mówi wszystkiego, ale wystarczy dodać, że ujemnej stopy zwrotu z polskiego indeksu nie odnotowaliśmy N I G D Y w takich okolicznościach makroekonomicznych.

Kwestii można przyjrzeć się też od drugiej strony – sprawdźmy, co działo się ze wskaźnikiem Ifo, kiedy w przeszłości WIG odnotowywał co najmniej dwuletnie dołki. I pod tym względem obecny stan rzeczy zupełnie nie pasuje do historycznego wzorca – w przeszłości takie minimum było zwykle poprzedzone przez systematyczny spadek Ifo sygnalizujący pogarszanie się koniunktury gospodarczej. Teraz Ifo jest na ścieżce wzrostowej...

Wszystko to pokazuje, że kierunek trendu na GPW w tym roku jest czymś anormalnym w świetle historycznych zależności. Albo wskaźnik Ifo „się zepsuł" i nie pokazuje rzeczywistej sytuacji ekonomicznej, albo coś jest nie tak z warszawskim parkietem.

O tym, że bliższa prawdzie jest raczej ta druga opcja, świadczy fakt, że trendy gospodarcze są obecnie pozytywne także według alternatywnych miar i modeli. Przykładowo publikowany przez Eurostat, obejmujący różne sektory gospodarki, wskaźnik nastrojów w biznesie strefy euro (Economic Sentiment Index, ESI) jeszcze w październiku zawędrował do poziomów najwyższych od czterech lat (!). Z uwagi na silną korelację z dynamiką PKB trudno zbagatelizować ten odczyt jako nieistotny.

Oczywiście zawsze istnieje jeszcze jedna możliwość – taka, że najniższe od dwóch lat poziomy WIG dyskontują zawczasu przyszłe spowolnienie gospodarcze, którego nie widać ani w „szybkich" wskaźnikach typu Ifo lub ESI, ani tym bardziej w mocno opóźnionych twardych danych nt. PKB. Takiej możliwości nie da się całkowicie wykluczyć, ale nie da się jej równocześnie uzasadnić na bazie opisywanych przez nas wielokrotnie, sprawdzonych historycznie zależności między tempem wzrostu gospodarczego, a trendami monetarnymi w bliskiej nam gospodarczo strefie euro.

Ożywienie na Zachodzie trwa

Przypomnijmy, że historycznie zmiany trendu europejskiego PKB były średnio o cztery kwartały poprzedzone przez analogiczne zmiany kierunku trendu, jeśli chodzi o podaż pieniądza, mierzoną najbardziej płynnym agregatem M1 (gotówka w obiegu + depozyty na żądanie). Mówiąc prościej – kiedy agregat M1 zaczynał zmieniać kierunek na spadkowy, po mniej więcej roku przekładało się to na spowolnienie gospodarcze w Eurolandzie, a także – co naturalne – u nas. Obecnie ten wskaźnik mówi, że ożywienie na Zachodzie powinno się utrzymać co najmniej do połowy 2016 r. Istnieje zatem duża szansa, że dynamika polskiego PKB będzie stopniowo jeszcze przyspieszała, zanim dojdzie do odwrócenia tendencji.

Nawet przy uwzględnieniu, że kursy akcji na GPW były nie o 12 miesięcy opóźnione względem zmian podaży pieniądza w Eurolandzie (tak jak PKB), lecz raczej o jakieś sześć miesięcy, to i tak coś tu nie gra. Według tej reguły powinniśmy mieć teraz zaawansowaną hossę, a nie tak głęboką korektę (rys. 3)...

Jak to wszystko rozumieć? Wygląda na to, że mamy do czynienia z niezwykle pechową kombinacją czynników dotyczących poszczególnych sektorów. Indeks WIG-Banki, dużo ważący w szerszym WIG, z wiadomych względów znalazł się ostatnio najniżej od ponad trzech lat. WIG-Energia (w połowie zdominowany przez PGE) jest najniżej w całej historii (sięgającej 2010 r.). Do tego dochodzi oczywiście KGHM, będący na warszawskim parkiecie czołowym reprezentantem sektora surowcowego (pozostali liczący się reprezentanci, czyli kopalnie, zdążyli już wypaść z WIG20 lub zaraz wypadną – patrz Bogdanka).

Główne banki + największe firmy energetyczne + KGHM mają łącznie niemal 40 proc. udziału w WIG (i ponad 50 proc. w WIG20). Mamy zatem sytuację, w której czynniki specyficzne (związane zarówno z radosną twórczością rodzimych polityków, jak i wyjątkowo słabą postawą rynków surowcowych w obecnym cyklu) okazały się na tyle silne, że „wykoleiły" historyczną zależność WIG od koniunktury gospodarczej w naszym kraju i szerzej w Europie Zachodniej. Co prawda dużo lepiej – częściowo zgodnie z historycznymi wzorcami – spisują się w tym roku akcje małych i średnich spółek, ale same w sobie nie są one w stanie zniwelować wpływu notowań dużych firm ze wspomnianych sektorów.

Nietypowy splot czynników

Reasumując, krajowa gospodarka miała w tym roku mieć się w miarę dobrze – i tak faktycznie jest. Sęk w tym, że w ślad za tym nie poszły główne indeksy GPW (szczególnie te zdominowane przez duże spółki, takie jak WIG czy WIG20), co względem historii stanowi silną aberrację. Dwuletniego minimum WIG nie postrzegamy jako oznaki rychłego spowolnienia gospodarczego, lecz raczej jako efekt nietypowej kombinacji negatywnych czynników: wyjątkowej rozbieżności między koniunkturą w Europie/USA i Chinach/krajach rozwijających się, oraz problemów specyficznych dla poszczególnych kluczowych sektorów. Oby tradycyjne więzi między giełdą i gospodarką powróciły, zanim nad tą drugą zaczną się gromadzić chmury. Zauważmy, że dynamika podaży pieniądza w Eurolandzie jest już na wysokich poziomach, skąd niewiele jest już miejsca na dalsze przyspieszenie.

Analizy rynkowe
Czy należy robić odwrotnie niż radzi Jim Cramer?
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Analizy rynkowe
Niedźwiedzie znów są prowokowane przez byki. Koniec korekty?
Analizy rynkowe
Optymizm wrócił na giełdy, ale Trump jeszcze może postraszyć
Analizy rynkowe
Kolejny krach. Jak nie pandemia, to Trump wyzwoliciel
Analizy rynkowe
Gotówka dla akcjonariuszy. Firmy coraz częściej stawiają na skupy akcji
Analizy rynkowe
Dlaczego amerykańskie obligacje rządowe zaczęły być ostro wyprzedawane?