Koniunktura giełdowa na warszawskim parkiecie zmienia się w tym roku jak w kalejdoskopie. Po bardzo słabym początku mieliśmy dynamiczną falę zwyżkową trwającą do końca marca, potem jej niemal całkowite skasowanie, a ostatnio ponowne żywiołowe, letnie odbicie. Trzeba jednocześnie pamiętać, w jakim punkcie odbywa się ta huśtawka nastrojów. Ubiegły rok przyniósł dotkliwą falę spadkową, którą według zachodnich standardów spokojnie traktować by można jako bessę (od majowego szczytu do dołka ze stycznia br. WIG zanurkował o prawie 27 proc.!), a w naszych polskich warunkach przynajmniej jako minibessę.
Ubiegłoroczna fala spadkowa nadaje więc obecnej sytuacji specyficzny kontekst, który umożliwia sięgnięcie do historii w poszukiwaniu wskazówek. Zestawiliśmy wszystkie historyczne epizody, w których WIG spadał co najmniej 25 proc. od szczytu. Pomijając pierwsze, pionierskie lata GPW, przypadków takich doliczyliśmy się pięć (ten obecny jest szósty). O co najmniej 25 proc. WIG zniżkował ze szczytów z października 1997 r., marca 1998 r., marca 2000 r., lipca 2007 r. oraz kwietnia 2011 r.
Z wykresu prezentującego zestawienie tych wszystkich fal zniżkowych wyczytać można kilka ciekawych obserwacji. Do pewnego momentu ubiegłoroczna minibessa właściwie nie różniła się zbytnio od innych historycznych epizodów. Po upływie ok. 180 sesji od majowego szczytu (czyli mniej więcej na początku stycznia br.) WIG był mniej więcej w takim samym punkcie, co w przypadku większości innych rynków niedźwiedzia (oczywiście z wyjątkiem tych najkrótszych, które skończyły się wyjątkowo szybko – chodzi o lata 1997 i 1998). Innymi słowy, na tej podstawie można było powiedzieć tylko tyle, że spadek odbywa się zgodnie z historyczną normą.
Scenariusz sprzed pięciu lat
Od stycznia trwa wspomniana na wstępie huśtawka nastrojów. Można na nią z naturalnych powodów narzekać, ale nasz wykres jednoznacznie dowodzi, że być może ten okres nie poszedł całkiem na marne. Dlaczego? Na obecnym etapie sytuacja nie przypomina już zupełnie największych i najdłuższych epizodów bessy. Gdyby wydarzenia rozgrywały się nadal zgodnie ze scenariuszami z lat 2000 lub 2008, to WIG powinien obecnie być jakieś 40–50 proc. poniżej szczytu. Tak się oczywiście nie stało.
O ile zatem jeszcze na początku roku sytuacja nie odróżniała się od innych epizodów bessy, o tyle teraz już w zupełności nie przypomina tych najgorszych. Jeśli poszukiwać największego podobieństwa z historycznymi przypadkami, to najbardziej oczywiste jest porównanie z latami 2011–2012, co dokładniej prezentujemy na kolejnym wykresie.