Dlatego pojawienie się ryzyka usunięcia nowego prezydenta z urzędu, co stało się tematem numer jeden w połowie maja, wywołało gwałtowną przecenę głównych indeksów w USA. Jednak szybkie odrobienie jednodniowych strat i ustanawianie kolejnych rekordów pokazało wewnętrzną siłę hossy i jej polityczną „niezależność". Niestety, nie jest to hossa w pełni demokratyczna. Premiuje tych większych i lepiej przystosowanych, czyli liderów technologicznych przemian, pozostawiając mniejsze spółki i mniej nowoczesne sektory daleko w tyle. Taki jest urok obecnego trenu wzrostowego i na razie nic nie wskazuje na możliwość zmiany tej sytuacji. To indeks Nasdaq od końca kwietnia niemal codzienne wspina się na kolejne historyczne szczyty, a małospółkowy Russell 2000 nie może się oderwać od poziomu osiągniętego w grudniu ubiegłego roku. Zresztą czerwiec, jeśli skończy się tak samo dobrze, jak się zaczął, będzie ósmym z rzędu miesiącem zwyżek indeksu spółek technologicznych w USA. Niby nic takiego, ale po raz ostatni z tak długim okresem nieprzerwanych zwyżek mieliśmy do czynienia w 1995 roku, gdy dopiero po dziesięciu miesiącach skończyła się (na chwilę) tak dobra passa.
Trudno powiedzieć, czy w tym roku inwestorzy będą mogli cieszyć się z analogicznego dokonania, co oznaczałoby kontynuację zwyżek przez całe wakacje. Można mieć wątpliwości. Jednak nauka płynąca z poprzednich tego typu pokazów siły spółek technologicznych pozwala przypuszczać, że definitywna zmiana trendu na razie nam nie grozi. Być może statystyczne porównania z drugą połową lat 90. nie są przypadkowe i wskazują na potencjał powtórki z pewnej odmiany hossy internetowej. Przez pewien czas uważałem (co nie było specjalnie odkrywcze), że w obecnym cyklu to spółki biotechnologiczne staną się wyzwalaczem bańki spekulacyjnej. Miały ku temu wszelkie argumenty i do 2015 roku były na dobrej drodze do zawładnięcia umysłami i portfelami inwestorów. Jednak od dwóch lat aż epatują swoją słabością, co jak na potencjalnych liderów „wielkiej spekulacji" jest mało przekonujące.
Nowi liderzy na Wall Street
Ostatni rok zwyżek na Wall Street wskazał za to nowych zwycięzców, i to nie tylko z jednego sektora. Chodzi oczywiście o spółki integrujące konsumenta i całą jego tradycyjną aktywność z siecią, czyli tzw. FANGs (Facebook, Amazon, Netflix, Google) oraz inne tego typu przedsiębiorstwa. Sposób, w jaki inwestorzy traktują tych rynkowych liderów w swoich branżach, przypomina zamierzchłe czasy pierwszej połowy lat 70., gdy na Wall Street królowały spółki należące do tzw. Nifty Fifty. Takie firmy jak Xerox, IBM, Polaroid, Avon czy Coca-Cola były uznawane za podstawę portfela każdego inwestora. Trzeba było je po prostu mieć, ponieważ miały dużą i stale rosnącą kapitalizację, świetlane perspektywy na wiele lat i potwierdzoną historię szybkiego wzrostu przychodów. Miały również wysokie, nawet bardzo wysokie mnożniki wycen (w szczycie 1972 roku – średnio 42 C/Z przy 19 C/Z dla indeksu S&P500). Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Przecież spółka, która wiedzie prym na świecie w produkcji fotokopiarek i drukarek, maszyn liczących, popularnego napoju czy sprzętu fotograficznego nie może być wyceniana i traktowana jak każda inna, mniejsza firma walcząca cały czas z konkurencją.