Jak rozumiem, te akcje są w większości w rękach pracowników i założycieli spółki. Nie obawia się pan niskiej płynności?
To prawda, bardzo mała część akcji jest w rękach osób niepowiązanych ze spółką. Ale nie mam wielkich obaw o popyt innych inwestorów na nasze akcje. Wiem, że są osoby zainteresowane dokupieniem walorów. Jeśli chodzi o podaż, może być trudniej. Sądzę jednak, że kurs akcji to wyreguluje.
Skąd pomysł, żeby program motywacyjny miał taką akurat formę? To byłby naturalny krok dla spółki giełdowej, ale rzadko się zdarza, żeby spółka wchodziła na giełdę w następstwie decyzji o programie motywacyjnym.
Podstawową wartością takiej firmy jak nasza jest zespół pracowników. Musimy więc o ten zespół dbać. Uważamy, że skoro to on tworzy naszą firmę, to powinien partycypować także w zyskach. Stąd pojawił się pomysł na przekazywanie pracownikom akcji.
Czy w niszy, w której państwo działają, rotacja pracowników jest większa niż ogólnie w branży IT? Intuicja podpowiada, że programiści znanych firm informatycznych mają większe przywiązanie do marki niż programiści z software house’ów, które nie tworzą produktów pod własną marką.
Rzeczywiście, intuicja tak podpowiada, ale moim zdaniem to nie jest zgodne z prawdą, przynajmniej w naszej firmie. Nie potrafię powiedzieć, jak wygląda rotacja w innych software house’ach, ale u nas rotacja jest bardzo mała, z czego jestem dumny. Nie przekroczyła na przestrzeni lat 5–6 proc. zatrudnionych. W dużych firmach technologicznych, jak Facebook i Google, które mocno ze sobą konkurują, rotacja potrafi być większa. W USA normą jest, że ambitni programiści zmieniają pracę raz na dwa–cztery lata.