Silne tąpnięcie w USA i na innych rynkach rozwiniętych w połączeniu z obawami o Chiny jako głównego reprezentanta rynków wschodzących – wszystko to sprawiło, że coraz częściej usłyszeć można hasło „bessa". Według pesymistycznego scenariusza tąpnięcie to dopiero początek dotkliwego trendu spadkowego na wzór tego z 2008 r.
Tylko czy obecna sytuacja naprawdę przypomina tę z jesieni 2007 r., kiedy startowała pamiętna wielka bessa? Zacznijmy od tego, że jedną z najbardziej charakterystycznych cech obecnej sytuacji jest fakt, że o ile na Wall Street indeksy osunęły się z ustanowionych niewiele wcześniej szczytów hossy, to indeks rynków wschodzących wcale nie startuje z analogicznych szczytów – wręcz przeciwnie, w sierpniu ustanowił sześcioletnie minimum. W tym drugim wypadku trudno więc mówić o potencjalnym początku bessy, bo szczyt cyklicznej hossy nastąpił tu jeszcze w marcu 2011 r.
Trzeba dobitnie podkreślić, że taka rozbieżność między rynkami rozwiniętymi i wschodzącymi jest zjawiskiem nietypowym. Z czymś podobnym nie mieliśmy do czynienia ani w trakcie bessy w 2008 r., ani tej z lat 2000–2002. Wówczas szczyty S&P500 i MSCI Emerging Markets (EM) albo się pokrywały (październik 2007 r.), albo były oddalone zaledwie o kilka miesięcy (marzec–sierpień 2000 r.).
Na przestrzeni ostatnich 20 lat jedyną sytuacją analogiczną do obecnej był rok 1998 (Rys. 1). Paradoksem było to, że jeszcze w czerwcu tamtego roku S&P500 ustanawiał historyczny rekord, podczas gdy MSCI EM po niedawnym kryzysie azjatyckim (załamanie kursów walut w krajach, które wcześniej przeżyły boom napędzany pożyczkami zagranicznymi) zawędrował do poziomu najniższego od około pięciu lat. Potem w sierpniu 1998 r. nadszedł kolejny etap kryzysu na emerging markets – bankructwo Rosji. Wtedy już nawet byki na Wall Street nie wytrzymały presji (to właśnie w tamtym okresie upadł słynny, współzarządzany przez noblistów fundusz hedgingowy LTCM) i doszło do tąpnięcia, które na koniec sierpnia sprowadziło S&P500 do pułapu najniższego od dziewięciu miesięcy. Dla porównania, sierpień bieżącego roku indeks skończył na poziomie najniższym od 11 miesięcy.
Wspomniane bankructwo Rosji było swoją drogą spowodowane niskimi cenami ropy naftowej (oraz kosztami wojny w Czeczenii). O ile kondycja finansowa tego kraju obecnie wydaje się mimo analogii (wojna na Ukrainie) dużo lepsza niż wówczas (rezerwy walutowe przekraczają 360 mld USD wobec 12 mld USD w sierpniu 1998 r.), o tyle sytuacja na rynku ropy jest również podobna do obecnej – także wtedy surowiec był najtańszy od lat (trend spadkowy skończył się dopiero w okolicach 10 USD za baryłkę, ale startował z niższych poziomów niż obecnie). To samo dotyczy również np. złota – tak jak w 1998 r. mamy tu wieloletnie minima notowań.