W ostatnich trzech latach rynkowe korekty przychodziły i odchodziły, nie pozostawiając śladu ani w portfelach, ani w pamięci inwestorów. Jednak sierpniowe turbulencje na światowych parkietach mają szanse wryć się w pamięć giełdowych graczy równie mocno jak wydarzenia z połowy 2011 r.
Dokładnie cztery lata temu, również w sierpniu, świat stanął na krawędzi krachu... i z niej spadł. W ciągu trzech tygodni główne indeksy w USA, Europie czy w Polsce obniżyły się o 20–30 proc. i było po wszystkim, choć niepewność, strach i zmienność na rynkach były obecne jeszcze przez wiele tygodni. Trudno było wtedy stwierdzić, czy jest to jedynie krótkotrwałe tąpnięcie czy początek bessy. Oba wydarzenia są stosunkowo rzadkie, a o ich rozróżnieniu decyduje stan gospodarki.
Czy krach można było przewidzieć?
Prawdziwemu rynkowi niedźwiedzia zawsze towarzyszy recesja. Krach nie oznacza natomiast końca trendu wzrostowego, ponieważ wzrost gospodarczy pozostaje niezakłócony. Patrząc na ostatnie 70 lat na Wall Street, można się doliczyć sześciu wydarzeń wyczerpujących w moim mniemaniu definicję rynkowego krachu. Tak się składa, że aż w czterech przypadkach to właśnie sierpień był miesiącem najsilniejszych spadków.
Czy krach z ubiegłego miesiąca można było przewidzieć? Wielu inwestorów spodziewało się jakiejś korekty. Im dłużej trwał trend boczny na indeksie S&P 500, a szerokość rynku się zmniejszała, tym więcej było rynkowych sceptyków. Doszło do tego, że w połowie miesiąca, gdy indeks S&P 500 trzymał się w okolicach 2100 pkt, odsetek byczo nastawionych profesjonalistów z Wall Street skurczył się do poziomu odnotowanego wcześniej w dołku korekty z października 2014 r., czyli po 7-proc. przecenie. Przyjęło się uważać, że na giełdzie większość zwykle nie ma racji. Wychodząc z podobnego założenia, uważałem, że rynek znajdzie dobrą wymówkę, żeby wybić się górą, zanim np. jesienią wykona długo niewidzianą 10-proc. korektę. Taki scenariusz fałszywego wybicia z dłuższej rynkowej konsolidacji i następujących potem spadków nastąpił w 1998 r., kiedy kulminacyjnym momentem okazało się bankructwo Rosji. Tym razem jednak rynek zachował się inaczej.
Nowy szczyt? Nie tak prędko...
Najbardziej widocznym skutkiem gwałtownej rynkowej przeceny (podobnie jak w 2011 r.) jest spadek wycen spółek i dobrego samopoczucia inwestorów. Chociaż ostatnie zniżki nie są jeszcze tej skali co cztery lata temu, to mentalnie inwestorzy są obecnie tak samo „zdołowani" jak wtedy (wykres 1). Niestety, nie oznacza to, że rynki są już gotowe do powrotu na właściwe tory w trendzie wzrostowym. Tak byłoby przy normalnych korektach, z jakimi mieliśmy do tej pory do czynienia. Obecne spadki powinny być jednak porównywalne z poprzednimi krachami, a to ma swoje konsekwencje.