Choć do posiedzenia Fedu zostało niewiele ponad tydzień, wciąż nie ma jasnych sygnałów, czy decyzja o podwyżce stóp procentowych zostanie podjęta. Wręcz przeciwnie, zdania na ten temat są podzielone niemal po równo. To świadczy o skali niepewności towarzyszącej autorom amerykańskiej polityki pieniężnej, a jednocześnie o złożoności czynników, jakie muszą brać pod uwagę. Europejski Bank Centralny na razie ogranicza się do deklaracji, ale są one przynajmniej jasne i jednoznaczne. Przed najtrudniejszym zadaniem stoi jednak bank centralny Chin i być może w najbliższych dniach znów zobaczymy go w akcji. Wymusić ją może sytuacja na parkiecie w Szanghaju, powracającym do handlu po świątecznej przerwie, oraz publikacje danych o handlu zagranicznym i inflacji.
Draghi pomógł europejskim bykom
Trudno przewidzieć, czy EBC uda się uchronić strefę euro przed chińskim zagrożeniem i deflacją. Nie ulega jednak wątpliwości, że Mario Draghiemu, prezesowi frankfurckiej instytucji, udało się uratować indeks niemieckiej giełdy przed ponownym spadkiem poniżej 10 tys. pkt, a „przy okazji" doprowadzić do małej euforii na zdecydowanej większości parkietów naszego kontynentu. We wtorek i środę DAX w ciągu dnia bywał już poniżej wspomnianego poziomu, któremu przypisać można znaczenie nie tylko psychologiczne, ale także techniczne. Indeks od maja do lipca ubiegłego roku nie był w stanie wyjść powyżej niego, po czym rozpoczął głęboką, sięgającą 14,5 proc., spadkową korektę, która trwała aż do połowy października 2014 r. To z wyznaczonego przez nią dołka rozpoczęła się imponująca hossa, za którą inwestorzy wdzięczni są Draghiemu do dziś. I, jak przystało na jej ojca, szef EBC w miniony czwartek przyczynił się do jej obrony. W dniu posiedzenia, na którym nie podjęto żadnych konkretnych decyzji, DAX zyskał 2,7 proc. Po raz kolejny wystarczyło zapewnienie, że EBC jest gotów „zrobić wszystko", by zapobiec negatywnemu scenariuszowi rozwoju sytuacji, zarówno na rynkach, jak i w gospodarce, w szczególności zaś nie dopuścić do deflacji.
Jednocześnie z przedstawionych przez EBC ocen wynika, że zagrożenia są całkiem realne, choć nie na tyle poważne, by już zacząć działać. Trudno zresztą przewidzieć, czy gdyby Draghi ogłosił na przykład zwiększenie skali skupu obligacji, reakcja rynków nie okazałaby się odwrotna do tej, z jaką mieliśmy do czynienia. W każdym razie EBC nie tylko obniżył wcześniejsze prognozy dotyczące zarówno dynamiki gospodarki strefy euro, jak i poziomu inflacji, ale przestrzegł też, że dostrzegalne są czynniki ryzyka, które mogą prowadzić do jeszcze poważniejszego pogorszenia się sytuacji w przyszłości. Całość przekazu została jednak przez inwestorów przyjęta za dobrą monetę, bo choć jest ryzyko, to jest też gotowość do jego zniwelowania, a skoro nie ma potrzeby tej gotowości materializować już teraz, to pewnie nie jest tak źle. Wiele jednak wskazuje na to, że EBC będzie zmuszony przystąpić do działania, bo obecnie trudno sobie wyobrazić, by z prognozowanego na 2015 r. poziomu 0,1 proc. inflacja miała w przyszłym roku skoczyć do 1,1 proc., za to z łatwością można dopuścić scenariusz, w którym gospodarka strefy euro będzie rozwijać się wolniej niż 1,7 proc., jak zakłada obniżona z 1,9 proc. prognoza na 2016 r. Wydaje się, że już dziś można zakładać, że europejskie QE potrwa dłużej, niż planowano (czyli dłużej niż do września przyszłego roku).
Warszawska giełda też skorzystała
Nasze indeksy przetrwały pierwszą, najbardziej nerwową część minionego tygodnia w całkiem niezłej formie. Wtorkowe tąpnięcie dało się im we znaki wyraźnie mniej niż głównym giełdom światowym. WIG20 nie był zagrożony zejściem poniżej 2100 pkt, a czwartkową zwyżką niemal dorównywał najlepszym. W odrabianiu strat pomagały nie tylko EBC i świetne nastroje w otoczeniu, ale także pozytywne sygnały z Senatu dotyczące „naprawiania" projektu ustawy o pomocy dla zadłużonych we frankach. Poza akcjami KGHM najmocniej zwyżkowały w czwartek walory PKO i BZ WBK. Patrząc w nieco dłuższej perspektywie, trudno jednak o nadmierny optymizm zarówno w kwestii „wymierzenia sprawiedliwości" bankom, jak i poprawy sytuacji na rynku miedzi. Co prawda kontrakty terminowe bronią się od kilku dni przed pogłębieniem spadkowej tendencji, ale szans na miedziową hossę raczej nie widać.
Sytuacja indeksu szerokiego rynku jest nieco podobna jak WIG20, ale w jego przypadku kluczowe znaczenie będzie mieć powrót powyżej 52 tys. pkt i utrzymanie tego poziomu. Po czwartkowej zwyżce sporo jeszcze do tego brakowało. O ile jednak mniejsza jej dynamika w przypadku WIG nie była powodem do większego zmartwienia, to o rozczarowaniu można było mówić w segmencie średnich firm. mWIG40 nie zdołał się bardziej zdecydowanie oddalić powyżej poziomu 3600 pkt, a redukcja skali zwyżki już na początku dnia nie zrobiła dobrego wrażenia. Tym bardziej że przyczyniły się do tego nie tylko tracące ponad 5 proc. papiery Hawe, ale spadające o niemal 4 proc. akcje solidnego fundamentalnie Budimexu czy 2 proc. zniżki walorów Netii, Newagu, Forte. Na generalnie wzrostowym rynku taniały akcje prawie połowy składu indeksu.