Inwestorzy od wielu miesięcy z uwagą przyglądają się deklaracjom i działaniom chińskich władz, licząc na sygnały świadczące o planach większego stymulowania zwalniającej gospodarki i mocno poturbowanych rynków. V Plenum Komunistycznej Partii Chin w końcu października wzbudzało więc wśród nich liczne domysły. Powszechnie zastanawiano się, czym wszystkich zaskoczą partyjni sternicy ChRL. Zaskoczyli deklaracją o zniesieniu polityki jednego dziecka ograniczającej przyrost naturalny w Chinach. Od tej pory każda para będzie mogła legalnie posiadać dwójkę dzieci, co ma wyhamować proces starzenia się społeczeństwa oraz kurczenia siły roboczej. Rynek zareagował na to pozytywnie. W ciągu jednego dnia akcje międzynarodowych koncernów produkujących żywność dla dzieci oraz inne artykuły dla najmłodszych skakały po kilka procent w górę. Przyczyniło się to też do poprawy sytuacji na chińskich giełdach. Indeks Shanghai Composite zyskał od dnia zniesienia polityki jednego dziecka blisko 6 proc. Czy ten impuls starczy jednak na długo? Eksperci studzą emocje. Poluzowanie przez chińskie władze ograniczeń w posiadaniu dzieci jest bowiem spóźnione o co najmniej dziesięć lat. Gospodarka skorzysta więc z nich nie tak bardzo, jak można było się spodziewać.
Teoria Engelsa i punkt Lewisa
Polityka jednego dziecka została wprowadzona w ChRL w 1979 r. Oficjalnie miała ona powstrzymać eksplozję demograficzną i zapobiec niebezpieczeństwu głodu (który był wynikiem fatalnej polityki gospodarczej Mao i doprowadził w latach 50. i 60. do śmierci dziesiątków milionów mieszkańców komunistycznych Chin), a także przyczynić się do wzrostu dobrobytu społeczeństwa. Jak jednak zauważają francuscy ekonomiści Antoine Brunet i Jean-Paul Guichard w książce „Chiny światowym hegemonem? Imperializm ekonomiczny Państwa Środka", decydenci z Pekinu wprowadzili te ograniczenia demograficzne głównie po to, by właściwie ukierunkować dopływ robotników do fabryk. Chińscy komuniści uznali za prawdziwą obserwację Fryderyka Engelsa mówiąca, że mała ilość dzieci zdejmuje z kobiety część obowiązków i pozwala jej na pracę zarobkową poza domem. To wywołuje w średnim terminie silny przyrost siły roboczej, co pozwala właścicielom fabryk na utrzymywanie niskich płac. Niskie koszty pracy (obok sztucznie zaniżonego kursu juana) sprawiają zaś, że chińskie wyroby są tanio sprzedawane na światowych rynkach i co za tym idzie – rośnie na nie popyt, a krajowy przemysł się rozwija. Polityka jednego dziecka była więc jednym z filarów strategii rozwojowej, która pozwoliła ChRL stać się gospodarczym supermocarstwem.
Ludzki koszt tego wielkiego eksperymentu był jednak olbrzymi. Według oficjalnych danych chińskiego Ministerstwa Zdrowia od 2014 r. przeprowadzono w ChRL 336 mln aborcji. Państwowi urzędnicy brutalnie mieszali się do życia prywatnego setek milionów rodzin i karali finansowo ludzi niestosujących się do ich zaleceń, a nawet wsadzali do łagrów lub doprowadzali do samobójstw. Jednocześnie państwo pozwoliło na to, by w kraju żyły miliony obywateli drugiej kategorii – „urodzonych ponadlimitowo", niemających prawa do edukacji i jakichkolwiek świadczeń społecznych, skazanych na wyzysk w systemie chińskiego kapitalizmu. (O ile spis ludności z 1990 r. mówił o 23 mln narodzin, to spis z 2000 r. zarejestrował 26 mln dziesięciolatków, co oznacza, że przed państwowymi urzędnikami ukrywano w ciągu dekady co najmniej 3 mln dzieci). Mniejszości narodowe niezadowolone z życia pod rządami komunistów z Pekinu, takie jak Tybetańczycy czy Ujgurzy, skarżyli się, że bezpieka przeprowadza przeciwko nim czystki etniczne pod przykrywką wdrażania polityki kontroli urodzin. To wszystko sprawiło, że za polityką jednego dziecka będą tęsknić jedynie żądni łapówek i chorzy na władzę państwowi funkcjonariusze.
Komunistyczna Partia Chin, luzując ograniczenia demograficzne, nie kierowała się jednak bynajmniej względami humanitarnymi. Po prostu ta polityka zaczęła szkodzić państwu. W jej wyniku chińskie społeczeństwo zaczęło się starzeć, jeszcze zanim zbliżyło się do poziomu zamożności Japonii czy Korei Płd. Według wyliczeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego siła robocza w Chinach osiągnęła swój szczyt w 2010 r. i obecnie kurczy się w tempie 3 mln ludzi rocznie. Na początku lat 30. XXI w. deficyt siły roboczej w ChRL może sięgnąć 140 mln ludzi. Średnia długość życia ma zwiększyć się do 2020 r. do 77 lat. Chiny wkroczyły więc na ścieżkę, na której znalazły się kraje Zachodu i Japonia: coraz więcej emerytów, coraz mniej pracowników. O ile w 2000 r. na jednego emeryta w ChRL przypadało 6,6 pracowników, to według prognoz Instytutu Paulsona w 2030 r. będzie ich już jedynie 2,37, a w 2060 r. 1,25. Ten trend już zaczął zagrażać dotychczasowej strategii gospodarczej Chin opartej na eksporcie tanich dóbr. Część ekonomistów wskazuje, że Chiny zaczęły zbliżać się do tzw. punktu Lewisa, czyli momentu, w którym podaż siły roboczej zaczyna wysychać, a to wymusza podwyżki płac i uderza w zyski producentów. Analitycy Boston Consulting Group wskazywali w 2013 r., że o ile w 2005 r. poziom płac w Chinach wynosił w stosunku do wydajności 22 proc. poziomu z USA, to w 2015 r. miał już wynosić 43 proc. amerykańskiego i 61 proc. poziomu z południa Stanów Zjednoczonych. W ostatnich latach rosnące koszty pracy w Chinach były jednym z czynników, który skłaniał wielkie korporacje do przenoszenia produkcji w inne miejsca – czy to do Wietnamu i Kambodży, czy to do USA (bliżej rynku zbytu i bliżej taniej energii).
Dzieci, czyli niepotrzebne dziwactwo
Chińscy decydenci zdawali sobie sprawę, że polityka jednego dziecka zaczyna szkodzić gospodarce ChRL. Wprowadzali więc wiele wyjątków od jej stosowania. Pozwalali na posiadanie dwojga dzieci rolnikom, jeśli pierwsze z nich było dziewczynką. Wyłączyli z jej stosowania niektóre mniejszości narodowe. Podchodzili też liberalniej do jej stosowania w miastach. Główne założenia tej strategii trzymały się jednak siłą biurokratycznej inercji. Partia wszak nie może się przyznać społeczeństwu, że popełniła tak fatalny błąd. Zbyt silna jest też pokusa, by kontrolować życie prywatne mieszkańców. Nawet po ostatnim plenum KPCh nie zniesiono więc wszystkich ograniczeń demograficznych. Być może za kilka lat zostaną one ostatecznie cofnięte, a władze Chin będą musiały sięgać po równie rozpaczliwe rozwiązania co sąsiednia Japonia, by pobudzić przyrost naturalny.