Nowa rzeczywistość na rynku pracy

MARCIN MROWIEC, z głównym ekonomistą Banku Pekao rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Aktualizacja: 06.02.2017 16:17 Publikacja: 02.10.2016 12:01

Nowa rzeczywistość na rynku pracy

Foto: Archiwum

Prognozy rządu z początku tego roku, wedle których gospodarka miała powiększyć się o 3,8 proc., już po pierwszej połowie roku straciły aktualność. Projektując budżet na przyszły rok, rząd był już ostrożniejszy, założył wzrost PKB o 3,6 proc. W świetle prognoz Pekao, to i tak założenie optymistyczne.

To prawda, obecnie zakładamy, że w przyszłym roku PKB wzrośnie o 3,3 proc., po ok. 3 proc. w tym roku. Przyznaję jednak, że nasza prognoza na przyszły rok jest dość konserwatywna. Na początku tego roku oczekiwaliśmy, że tempo wzrostu sięgnie 3,7 proc. Zakładaliśmy wtedy niemal 6-proc. tempo wzrostu inwestycji. Było wprawdzie wiadomo, że będą pewne opóźnienia w inwestycjach realizowanych przez spółki z udziałem Skarbu Państwa, związane z wymianą zarządów. Do przewidzenia były też jakieś opóźnienia w inwestycjach współfinansowanych z funduszy unijnych – jednak teraz już wiemy, że tych inwestycji z nowych środków w tym roku praktycznie nie będzie. Tym jednak, co nas kompletnie zaskoczyło, była skala wstrzymywania się z inwestycjami w sektorze prywatnym. I to jest teraz także największy znak zapytania, jeśli chodzi o prognozy na przyszły rok.

W pierwszych dwóch kwartałach roku inwestycje ogółem malały w ujęciu rok do roku, ale inwestycje w sektorze prywatnym akurat rosły.

Tak, ale wyraźnie wolniej, niż można było oczekiwać, biorąc pod uwagę uwarunkowania. Sektor prywatny w ostatnich latach inwestował bardzo mało, jeśli chodzi o inwestycje per capita, w latach 2010–2014 byliśmy w ogonie UE. Do tego wykorzystanie mocy produkcyjnych jest wysokie, polski majątek wytwórczy należy do najbardziej zamortyzowanych w całej UE, a firmy mają spore zakumulowane zyski z poprzednich lat i przyzwoite marże obecnie. Do tego mamy niedowartościowanego złotego, z jednej strony sprzyjającego eksporterom, a z drugiej ograniczającego atrakcyjność importu na rynku krajowym. To są czynniki, które powinny sprzyjać inwestycjom. Ale pojawił się dodatkowy czynnik: niepewność regulacyjna, która paraliżuje przedsiębiorców. Wciąż nie są jasne kierunki polityki gospodarczej rządu, czekają nas poważne zmiany w podatkach (połączenie składek ZUS i podatku PIT), poprawa ściągalności podatków zaś oraz zaostrzanie prawa, jeśli chodzi o karanie pewnych przestępstw gospodarczych – co pewnie jest potrzebne – rodzi obawy także wśród uczciwych przedsiębiorców, skłaniając do odraczania decyzji inwestycyjnych. Obecnie zakładamy, że w przyszłym roku inwestycje będą rosły w tempie nieco ponad 5 proc., ale jeśli rządowi udałoby się istotnie zmniejszyć poziom niepewności, a do tego wprowadzić jakieś ulgi podatkowe dla inwestujących firm, co byłoby zgodne z zapowiedziami przedwyborczymi oraz celami planu Morawieckiego (zwiększenie inwestycji do 25 proc. PKB), to przyspieszenie w inwestycjach może być dużo silniejsze i wtedy wzrost PKB w 2017 r. może zaskoczyć na plus.

Załamanie inwestycji w I połowie roku to główna przyczyna rozczarowującego wzrostu PKB, ale pewnym zaskoczeniem jest też chyba stosunkowo niemrawy wzrost konsumpcji?

Rzeczywiście, rosnący fundusz płac i program 500+ nie przekładały się dotąd na konsumpcję tak wyraźnie, jak oczekiwaliśmy. Niedawno zrewidowaliśmy prognozę wzrostu wydatków konsumpcyjnych w tym roku do 3,7 proc., z nieco ponad 4 proc. Zakładam jednak, że to wyraźniejsze przyspieszenie wzrostu konsumpcji tylko się przesunęło w czasie. Proszę zwrócić uwagę, że stopa bezrobocia już jest rekordowo niska i zapewne będzie nadal spadała. To będzie oznaczało, że rzeczywista stopa bezrobocia będzie utrzymywała się poniżej tzw. NAWRU (stopa bezrobocia nie powodująca presji na wzrost płac). Skutkiem będzie kontynuacja wzrostu wynagrodzeń – które już teraz rosną dynamicznie pomimo deflacji – ale też prawdopodobnie pewna zmiana psychologiczna wśród konsumentów. Dotąd Polacy żyli w obawie, że praca jest niepewna. Większa stabilność zatrudnienia powinna skłaniać do wydatków nie tylko z bieżących dochodów, ale też na kredyt. W tym świetle 500+ to jest tylko dodatek do głównego motoru wzrostu konsumpcji, jakim jest koniunktura na rynku pracy.

A może to, że jak dotąd sytuacja na rynku pracy i 500+ nie pobudziły mocno wzrostu konsumpcji, jest wynikiem wzrostu skłonności Polaków do oszczędzania?

Wydaje mi się, że dodatkowe dochody z tytułu pracy i 500+ gospodarstwa domowe w pierwszej kolejności przeznaczają na uregulowanie zaległości finansowych. W bilansach banków tego nie widać, ale może dlatego, że spłacane są głównie chwilówki. Dodatkowo, wypłaty świadczeń na dzieci rozpoczęły się w okresie przedwakacyjnym. Te pieniądze były więc częściowo odkładane, żeby sfinansować wakacje. To może tłumaczyć, dlaczego konsumpcja jak dotąd mocno nie przyspieszyła. Jest więc za wcześnie na wyrokowanie, że mamy do czynienia z trwałym wzrostem skłonności do oszczędzania. Rekordowo niskie stopy procentowe, rosnąca stabilność zatrudnienia i duży optymizm konsumentów to są raczej czynniki działające w stronę obniżania skłonności do oszczędzania.

Ale nie spodziewa się pan – podobnie zresztą jak większość ekonomistów – że wzrost konsumpcji przyspieszy do 6 proc., tak jak w 2007–2008 r., gdy po raz ostatni sytuacja na rynku pracy była tak dobra, jak dziś. Dlaczego?

W tamten okres dobrej koniunktury na rynku pracy wchodziliśmy po długim okresie wysokiego bezrobocia, które „dusiło" płace – startowaliśmy więc ze znacznie niższej bazy odniesienia. Dodatkowym czynnikiem był odpływ pracowników po otwarciu rynków pracy UE. Teraz sytuacja jest inna – dynamika wzrostu jest relatywnie niższa, ale mamy inną sytuację demograficzną, i to ona w znacznej mierze napędza wzrost płac. Jest on nieco wolniejszy, ale utrzymywanie się wzrostu płac w pobliżu 5 proc. rok do roku – pomimo deflacji – to dobry wynik.

Czy w świetle waszych prognoz, zakładających dość rozczarowujące, ale jednak stabilne tempo wzrostu gospodarki, jest w Polsce miejsce na obniżkę stóp procentowych?

Podzielam ocenę większości członków RPP, że nie ma sensu myśleć o obniżce stóp. Po pierwsze, kończy się okres deflacji, w przyszłym roku ceny będą już rosły. Po drugie, słabe tempo inwestycji nie wynika z poziomu stóp procentowych. Jeśli inwestycje ruszą – a to, jak mówiłem, wymaga zmniejszenia skali niepewności – to będą finansowane z zakumulowanych zysków, a nie z kredytów. Badania NBP wśród przedsiębiorstw pokazują, że one nie są zainteresowane kredytami. Tymczasem obniżka stóp mogłaby zachwiać skłonnością gospodarstw domowych do oszczędzania. Oczekujemy, że ani w tym, ani w przyszłym roku stopy procentowe się nie zmienią. W 2017 r. RPP zacznie już myśleć o ich podwyżce, ale nastąpi to w 2018 r.

Jakie jest ryzyko, że inflacja, gdy już wróci, bardzo szybko przebije cel inflacyjny NBP (2,5 proc. +/-1 pkt proc.), a RPP będzie musiała gwałtownie zaostrzać politykę pieniężną? Na przyszły rok planowane są podwyżki części cen administrowanych, wzrośnie płaca minimalna, pojawi się minimalna stawka godzinowa...

W przeszłości rzeczywiście inflacja miała tendencję do zaskakiwania „w kierunku trendu". Teraz, biorąc pod uwagę niską bazę odniesienia, też niewiele będzie trzeba, żeby podbić inflację. Niespodziankę mogą sprawić np. ceny żywności, które w ostatnich latach były stabilne albo malały. Najbardziej prawdopodobny scenariusz na tę chwilę to jednak stopniowy wzrost dynamiki cen w okolice 2 proc. na koniec 2017 r.

Niepewność, która hamuje inwestycje, ma też inny efekt: powstrzymuje aprecjację złotego, której teoretycznie sprzyjać powinien dysparytet stóp procentowych między Polską a zachodnią Europą. Jeśli rządowi uda się niepewność ograniczyć, RPP zacznie myśleć o podwyżkach stóp, a jednocześnie Europejski Bank Centralny będzie nadal łagodził politykę pieniężną, co wydaje się prawdopodobne, czeka nas gwałtowna aprecjacja złotego?

Niepewność rzeczywiście powoduje, że polska waluta jest słabsza, niż byłaby w innych warunkach. To z jednej strony jest korzystne dla eksporterów i w efekcie dla wzrostu, ale z drugiej przekłada się na to, że zachodnie firmy mniej w Polsce inwestują. Jeśli zastój w bezpośrednich inwestycjach zagranicznych będzie trwały, to potencjalne tempo wzrostu polskiej gospodarki zmaleje. Choćby dlatego lepiej by było, żeby wizerunek Polski za granicą nieco się poprawił. Nie sądzę, żeby to groziło jakąś gwałtowną aprecjacją złotego. Sądzę, że polska waluta będzie się umacniała, ale nie dramatycznie. Ryzyko gwałtownej aprecjacji mogłoby się pojawić, gdyby koniunktura w Polsce radykalnie się poprawiła – ale wtedy nie martwilibyśmy się raczej mocnym złotym – albo któryś z dużych banków centralnych zdecydował się na mocne zwiększenie skali ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej. Ale na to się nie zanosi.

Polska rzeczywiście potrzebuje wciąż zagranicznych inwestycji, żeby się rozwijać? Wicepremier Morawiecki chciałby, żeby to polski kapitał w większym stopniu napędzał wzrost.

Moim zdaniem Polska wciąż potrzebuje wysokiej jakości zagranicznych inwestycji. Dotychczas inwestycje zagraniczne były oceniane głównie pod kątem tego, ile stworzą miejsc pracy. Dzisiaj to już nie jest tak istotne. Powinniśmy się skupiać na tym, żeby przyciągać sektory i branże, których u nas nie ma, a które mogłyby zaszczepić tę mityczną już innowacyjność, o której tyle się mówi.

Wróćmy do kwestii oszczędności. Charakterystyczne dla Polski jest to, że depozyty firm rosły w ostatnich latach szybciej niż gospodarstw domowych, a ich zobowiązania wolniej. W pewnym sensie firmy finansują więc konsumpcję na kredyt. Jakie konsekwencje może mieć to zjawisko?

To zjawisko jest zrozumiałe: łagodna polityka pieniężna sprzyja konsumpcji, a jednocześnie mamy w kraju czynniki zniechęcające firmy do inwestycji. Istnieje jednak ryzyko, że gdy w końcu stopy procentowe zaczną rosnąć, gospodarstwa domowe będą chciały spłacać zadłużenie i ograniczą konsumpcję. Ale wtedy firmy tym bardziej nie będą chciały inwestować. To w pewnym momencie może stać się hamulcem polskiej gospodarki. Zadziała on jeszcze silniej, jeśli nałożą się na to niekorzystne tendencje demograficzne. Wtedy wzrost PKB może trwale spaść w okolice 2 proc.

Ma pan jakieś pomysły, co zrobić, żeby polska gospodarka, pomimo bariery demograficznej, mogła zachować ponad 3-proc. tempo wzrostu na dłuższą metę?

Tu nie ma prostych recept, ale na pewno jedną ze zmian, których potrzebuje polska gospodarka, jest przebudowa struktury zatrudnienia. W minionym ćwierćwieczu cały czas mieliśmy nadmiar pracowników. Na początku transformacji załamał się przemysł, potem mieliśmy wyż demograficzny. W efekcie w 2000 r. stopa bezrobocia przewyższała 20 proc. Zmalała po akcesji Polski do UE, po otwarciu granic. Ale i tak w polityce gospodarczej skłaniało to do tworzenia swego rodzaju rezerwuarów dla nadmiarowych pracowników. Chodzi mi na przykład o rolnictwo czy administrację. W efekcie dziś zatrudnienie w tych sektorach jest nadmierne. Trzeba podejmować działania regulacyjne, które będą przesuwały zatrudnienie z tych sektorów do tych, gdzie zaczyna brakować pracowników. Nie chodzi o żadną terapię szokową, tylko o zmiany regulacyjne, które będą skłaniały ludzi do szukania pracy w gospodarce rynkowej. To może polegać na przykład na mniej preferencyjnym traktowaniu rolników i kilku innych grup zawodowych, choćby przez wyrównanie obciążeń składkami na ubezpieczenia społeczne. Okazją, żeby to zrobić, są plany połączenia podatków i składek w jedną daninę.

CV

Marcin Mrowiec piastuje stanowisko głównego ekonomisty Banku Pekao od 2008 r. Z sektorem finansowym jest związany od 2000 r., kiedy rozpoczął pracę w dziale badań rynków międzynarodowych w HypoVereinsbank w Monachium. Później był ekonomistą i starszym ekonomistą w Banku BPH. Ukończył studia na kierunku finanse i bankowość na Akademii Ekonomicznej w Krakowie.

Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę