Podążaj za trendem. Ale jak?

Kupuj akcje tylko gdy są w trendzie wzrostowym i pozbywaj się ich, gdy rodzi się tendencja spadkowa. Takie zalecenia na dłuższą metę nieźle się sprawdzają na warszawskiej giełdzie – wynika z naszych obliczeń

Aktualizacja: 18.02.2017 12:41 Publikacja: 24.05.2012 02:02

Podążaj za trendem. Ale jak?

Foto: GG Parkiet

„Podążanie za trendem" – z tym określeniem inwestorzy spotykają się zapewne nieraz. Pytanie jednak, o co dokładnie chodzi w tego typu strategii? Postaramy się wyjaśnić to krok po kroku.

Nieco przewrotnie zacznijmy jednak od zupełnie innego podejścia do inwestowania, które może wydawać się na pierwszy rzut oka najbardziej intuicyjne, zwłaszcza początkującym spekulantom. Podejście to polega na kupowaniu akcji, kiedy tanieją, oraz sprzedawaniu ich, gdy drożeją. Taka strategia ma oczywiście sens, pod warunkiem, że jesteśmy w stanie albo precyzyjnie przewidywać punkty zwrotne na rynku (pytanie czy ktokolwiek regularnie potrafi to robić), albo jesteśmy przekonani o tym, że np. kupujemy mocno niedowartościowane walory i jesteśmy w stanie przeczekać ewentualny dalszy spadek ich kursu w oczekiwaniu na przyszłą zwyżkę. Strategia „kupuj gdy spada i sprzedawaj, gdy rośnie" idealnie sprawdzałaby się, gdyby np. było z góry wiadomo, że kurs porusza się zawsze w stałym przedziale od „A do B". Wtedy wystarczyłoby kupować blisko A i sprzedawać po zwyżce do B.

Trendy nie znają granic

Niestety rynkowa rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Często okazuje się, że zamiast zakończyć spadek w przysłowiowym punkcie B, kurs akcji zniżkuje systematycznie, osiągając pułapy, które wcześniej wydawać się mogły nierealnie niskie. Przykładów nie brakuje. Weźmy np. akcje budowlanego potentata PBG. W latach 2004–2006 notowania firmy rosły jak na drożdżach. Kiedy w połowie 2007 r. zaczęły spadać, mogło się wydawać, że pojawia się niebywała okazja do zakupów. Załóżmy, że zgodnie z filozofią „kupuj gdy spada", ktoś kupił akcje po osunięciu się kursu o 20 proc. od szczytu. Jakże musiał się rozczarować, widząc, że w ciągu roku walory były już 50 proc. poniżej szczytu. Jeśli i to potraktował jako niebywałą okazję, to co ma powiedzieć teraz, kiedy papiery PBG można kupić 95 proc. taniej niż u szczytu hossy w 2007 r.?

Ze strategią „kupuj gdy spada", wiązać się może dokładnie opisana przez psychologów rynkowych niezdolność emocjonalna do realizacji straty. Niezdolność ta wynika z niechęci do przyznania się do błędu oraz nadziei na to, że „kiedyś w końcu się odbije". Sęk w tym, że można długo by wyliczać akcje, których kursy przez lata nie powróciły do historycznych szczytów. Jeśli ktoś kupił skrajnie drogie walory u kresu bańki spekulacyjnej w pierwszej połowie 2007 roku, to po pięciu latach najczęściej ciągle ma straty.

Właśnie z tych wszystkich powodów część aktywnych inwestorów (lub spekulantów jak kto woli) preferuje zupełnie odmienne podejście do obracania akcjami. Mówiąc krótko, zamiast „kupować gdy spada", kupują „gdy rośnie", oraz zamiast „sprzedawać gdy rośnie", sprzedają „gdy spada". Taki sposób postępowania oparty jest na przekonaniu, że kiedy kurs jest w trendzie (wzrostowym albo spadkowym), większe są szanse na to, że ów trend będzie kontynuowany, niż że nagle z dnia na dzień się skończy. Właśnie taka filozofia jest podwaliną strategii podążania za trendem. Streścić ją można słowami Jessego Livermore'a, słynnego spekulanta przedwojennej Ameryki: „akcje nigdy nie są zbyt drogie, by je kupować, ani zbyt tanie, by je sprzedawać".

Jeśli popatrzymy na długoterminowe wykresy indeksów, to widać, że coś jest faktycznie na rzeczy. O ile w latach 2003–2007 WIG był w dość systematycznym trendzie wzrostowym, regularnie ustanawiając nowe szczyty, to od połowy 2007 r. do wiosny 2009 r. z taką samą regularnością pogłębiał dołki, po czym do wiosny 2011 r. krok po kroku odrabiał straty.

Kupuj górki, sprzedawaj dołki

Tu pojawia się jednak problem. Trendy widać jak na dłoni już po fakcie, natomiast w trakcie ich kształtowania się sytuacja rzadko kiedy jest tak klarowna, by nie zasiać ziarna niepewności. Zawsze kiedy pojawia się ruch przeciwny do trendu, pojawia się też wątpliwość, czy trend już na dobre wygasł, czy jest to może jedynie przejściowa korekta.

W związku z tym potrzebne są konkretne narzędzia, które pozwolą precyzyjnie wskazać moment, w którym warto się przyłączyć do trendu, oraz kiedy owego trendu już nie opłaca się obstawiać. W najbliższych tygodniach będziemy omawiać przykłady takich narzędzi. Na razie zajmijmy się jedną z najprostszych możliwych metod, jaką jest kupowanie akcji po wzroście kursu do poziomu najwyższego od założonej z góry liczby sesji oraz sprzedawanie ich po spadku notowań do poziomu najniższego od danej liczby sesji.

Na pierwszy rzut oka takie postępowanie może się wydawać niedorzeczne. Jaki sens ma kupowanie akcji, kiedy zdążyły już sporo urosnąć? Czyż w ten sposób nie ryzykujemy kupna na przysłowiowej górce i sprzedaży w dołku? Owszem, takie ryzyko istnieje, ale na poparcie omawianej strategii warto uzmysłowić sobie, czym tak naprawdę jest trend. Jest to nic innego, jak seria położonych coraz wyżej szczytów (w przypadku trendu wzrostowego) lub położonych coraz niżej dołków (w przypadku tendencji zniżkowej). Oczywiście któryś z tych szczytów/dołków okaże się tym ostatecznym, ale przecież zanim to nastąpi, trend będzie kontynuowany.

Oddajmy głos liczbom. Zobaczmy, jakie wyniki w dotychczasowej historii GPW dałoby kupowanie akcji, gdy WIG ustanawia co najmniej 3-miesięczne maksimum (precyzyjniej – z 60 sesji), oraz sprzedawanie ich, gdy indeks spada do co najmniej 3-miesięcznego dołka. Dla uproszczenia załóżmy, że obracamy koszykiem akcji idealnie zgodnym ze składem WIG w danym momencie (chcemy pokazać tylko ogólną ideę, nie wchodząc w szczegóły związane z doborem konkretnych walorów do portfela).

Na wykresie widać historyczne wyniki takiej prostej strategii. Kapitał inwestora podążającego za trendem powiększa się we w miarę systematyczny sposób. Oczywiście nie sposób w pełni uchronić się przed stratami i obsunięciami kapitału w trakcie bessy (zwłaszcza w jej początkowych etapach), ale mimo to relacja zysku do ryzyka okazuje się całkiem niezła. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, jak chwiejny jest WIG.

Jak więc widać, pozornie niedorzeczny sposób postępowania (kupowanie „górek" i sprzedawanie „dołków") ma jednak sens. Aby ten sens jeszcze bardziej uwypuklić, zobaczmy, jakie wyniki przyniosłoby postępowanie w sposób dokładnie odwrotny, czyli zgodnie z omówionym na wstępie „kupowaniem, gdy spada i sprzedawaniem, gdy rośnie". Na wykresie widać efekty nabywania walorów wraz z obniżeniem się WIG do 3-miesięcznego minimum i sprzedawania wraz z ustanowieniem co najmniej 3-miesięcznego maksimum. Jak widać, taka sprzeczna z ideą podążania za trendem strategia okazałaby się nie tylko zupełnie bezproduktywna, ale przyniosłaby też gwałtowne wahania kapitału.

[email protected]

Ostatnio błędny sygnał, ale na dłuższą metę nieźle

W tym roku omówiona w tekście strategia przynosi na razie rozczarowania. Po ustanowieniu trzymiesięcznego maksimum w końcu stycznia zwyżka WIG wyhamowała, a w kwietniu indeks ustanowił dla odmiany trzymiesięczny dołek. Jeśli jednak spojrzymy na sytuację w perspektywie kilkunastu miesięcy, to wyniki okazują się niezłe. Omawiana strategia pozwoliłaby uciec z rynku jeszcze przed sierpniowym krachem. Obecnie poziom najwyższy od trzech miesięcy to 42,2?tys. pkt.

Stopy zwrotu bardziej systematyczne

Podążanie za trendem, jak sama nazwa wskazuje, najlepiej sprawdza się w okresie utrzymywania się silnych trendów. Natomiast wówczas, gdy?rynek jest w konsolidacji, potrafią pojawiać się nawet całe serie błędnych sygnałów kupna i sprzedaży. W dotychczasowej historii GPW najbardziej dotkliwą serią strat w omawianej strategii były lata 2001 – 2002, kiedy WIG próbował bez skutku otrząsnąć się po pęknięciu bańki internetowej. Wynagrodził to jednak wystrzał kursów w 2003 r.

Obsunięcia kapitału pod kontrolą

Jedną z największych zalet podążania za trendem jest utrzymywanie pod kontrolą strat. Jak widać na wykresie, w omawianej strategii kapitał topniał maksymalnie o ok. 20 proc. (licząc od szczytu). Tymczasem obsunięcie WIG w najgorszym przypadku (na przełomie?lat 2007/2008) zbliżyło się do katastrofalnego poziomu 70?proc. Mniejsze obsunięcia kapitału to?na dłuższą metę bardziej systematyczny przyrost, bo małe straty stosunkowo łatwo jest odrobić.

Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Inwestycje
ESRS G1 Postępowanie w biznesie
Inwestycje
Złoto już powyżej 3300 dolarów za uncję
Inwestycje
Złoto może być nawet dwa razy droższe
Inwestycje
Krajowy popyt na obligacje nie odpuszcza
Inwestycje
Trump przegrywa we własną grę. Na rynkach ogromny chaos