„Podążanie za trendem" – z tym określeniem inwestorzy spotykają się zapewne nieraz. Pytanie jednak, o co dokładnie chodzi w tego typu strategii? Postaramy się wyjaśnić to krok po kroku.
Nieco przewrotnie zacznijmy jednak od zupełnie innego podejścia do inwestowania, które może wydawać się na pierwszy rzut oka najbardziej intuicyjne, zwłaszcza początkującym spekulantom. Podejście to polega na kupowaniu akcji, kiedy tanieją, oraz sprzedawaniu ich, gdy drożeją. Taka strategia ma oczywiście sens, pod warunkiem, że jesteśmy w stanie albo precyzyjnie przewidywać punkty zwrotne na rynku (pytanie czy ktokolwiek regularnie potrafi to robić), albo jesteśmy przekonani o tym, że np. kupujemy mocno niedowartościowane walory i jesteśmy w stanie przeczekać ewentualny dalszy spadek ich kursu w oczekiwaniu na przyszłą zwyżkę. Strategia „kupuj gdy spada i sprzedawaj, gdy rośnie" idealnie sprawdzałaby się, gdyby np. było z góry wiadomo, że kurs porusza się zawsze w stałym przedziale od „A do B". Wtedy wystarczyłoby kupować blisko A i sprzedawać po zwyżce do B.
Trendy nie znają granic
Niestety rynkowa rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Często okazuje się, że zamiast zakończyć spadek w przysłowiowym punkcie B, kurs akcji zniżkuje systematycznie, osiągając pułapy, które wcześniej wydawać się mogły nierealnie niskie. Przykładów nie brakuje. Weźmy np. akcje budowlanego potentata PBG. W latach 2004–2006 notowania firmy rosły jak na drożdżach. Kiedy w połowie 2007 r. zaczęły spadać, mogło się wydawać, że pojawia się niebywała okazja do zakupów. Załóżmy, że zgodnie z filozofią „kupuj gdy spada", ktoś kupił akcje po osunięciu się kursu o 20 proc. od szczytu. Jakże musiał się rozczarować, widząc, że w ciągu roku walory były już 50 proc. poniżej szczytu. Jeśli i to potraktował jako niebywałą okazję, to co ma powiedzieć teraz, kiedy papiery PBG można kupić 95 proc. taniej niż u szczytu hossy w 2007 r.?
Ze strategią „kupuj gdy spada", wiązać się może dokładnie opisana przez psychologów rynkowych niezdolność emocjonalna do realizacji straty. Niezdolność ta wynika z niechęci do przyznania się do błędu oraz nadziei na to, że „kiedyś w końcu się odbije". Sęk w tym, że można długo by wyliczać akcje, których kursy przez lata nie powróciły do historycznych szczytów. Jeśli ktoś kupił skrajnie drogie walory u kresu bańki spekulacyjnej w pierwszej połowie 2007 roku, to po pięciu latach najczęściej ciągle ma straty.
Właśnie z tych wszystkich powodów część aktywnych inwestorów (lub spekulantów jak kto woli) preferuje zupełnie odmienne podejście do obracania akcjami. Mówiąc krótko, zamiast „kupować gdy spada", kupują „gdy rośnie", oraz zamiast „sprzedawać gdy rośnie", sprzedają „gdy spada". Taki sposób postępowania oparty jest na przekonaniu, że kiedy kurs jest w trendzie (wzrostowym albo spadkowym), większe są szanse na to, że ów trend będzie kontynuowany, niż że nagle z dnia na dzień się skończy. Właśnie taka filozofia jest podwaliną strategii podążania za trendem. Streścić ją można słowami Jessego Livermore'a, słynnego spekulanta przedwojennej Ameryki: „akcje nigdy nie są zbyt drogie, by je kupować, ani zbyt tanie, by je sprzedawać".