Antykwariusze od lat plotkują o tych samych patologiach na rynku sztuki. To przede wszystkim podawanie fikcyjnych cen po reżyserowanych licytacjach. To falsyfikaty, których nikt nie eliminuje z rynku. To brak urzędowo zdefiniowanego zawodu eksperta, który decyduje o autentyczności dzieł sztuki.
Początek roku to okazja do rozpoczęcia pozytywnych zmian. Przypomnę wybrane problemy, które powodują, że krajowy rynek sztuki nie jest przejrzysty i zagraża zwłaszcza debiutantom.
Fikcje i reżyseria
Po 2000 roku wielokrotnie w prasie lub literaturze naukowej oficjalnie alarmowano, że podawane są fikcyjne ceny po reżyserowanych licytacjach. Na temat lipnych cen wypowiadały się autorytety. Analizował problem np. wybitny prawnik i kolekcjoner prof. Jerzy Stelmach z Krakowa.
O fikcyjnych cenach, które niszczą rynek, mówił w prasie dr Jerzy Huczkowski, prezes Stowarzyszenia Antykwariuszy Polskich. O cenowych grach rynkowych pisał prawnik prof. Wojciech Szafrański z uniwersytetu w Poznaniu. Krzysztof Zagrodzki z Paryża informował w „Rzeczpospolitej", jak problem fikcyjnych licytacji rozwiązano we Francji.
Po co są fikcyjne licytacje? Na przykład po to, żeby wylansować jakiegoś artystę lub rodzaj sztuki. Padają rekordy, co zwraca uwagę społeczeństwa na fikcyjnie licytowany towar. To sprawia wrażenie, że istnieje ogromny popyt na te obrazy.