Ostatnio zadałem się z jednym ministrem, którego poznałem z ćwierć wieku temu, kiedy jeszcze - na szczęście - ministrem nie był. Może słowo "zadałem" jest zbyt daleko idące, ale powiedzmy - odwiedziłem pana ministra na Jego prośbę w Jego gabinecie. Przez te ćwierć wieku widzieliśmy się przelotnie z górą dwa razy, chociaż już czwartą kadencję zasiada w izbie gorszej. Niewiele zmienił się chłopina. Zafrasowany, zapracowany, przejęty tym, co robi. We władzy - raczej ciągle w cieniu. Rozżalony. Na kogo? No na kogo Drogi Czytelniku? Oczywiście... na dziennikarzy. A to, że tropią tylko to co złe, a to, że jak sięgnie się po gazetę, włączy radio czy telewizor, to człowiek ma wrażenie, że czas umierać. A to, że jak zwoła się konferencję prasową, to newsem może być tylko to, co podłe, ohydne, denne, katastrofalne. Nikt nie interesuje się sukcesami. A one są. Chociażby to, że Polska w ocenie Komisji Europejskiej dokonała niebywałego skoku w ochronie środowiska i wzorowym wykorzystaniu funduszy na ten cel. A pędząca coraz bardziej produkcja przemysłowa, coraz szybszy wzrost gospodarczy i dobre perspektywy - czy to nie jest warte uwagi? Oczywiście, że jest! I dostaje tyle uwagi, ile jest warte.
Rozumiem emocje Pana Ministra, ale ich nie podzielam, bowiem rozumiem także gdzieś tam skrywane intencje: Przecież mamy sukcesy - dlaczego o tym nie piszecie? Gdybyście pisali, ludzie by nas inaczej oceniali. Po pierwsze, piszemy w takim stopniu, na jaki sobie zasługują. Po drugie, dopóki statystyczne fakty nie będą odczuwalne przez szeroką publiczność, dopóty dziennikarze mogą pisać o nich codziennie, a publika i tak będzie miała to gdzieś. I wreszcie to, co najważniejsze. Sukcesy ludziom nie doskwierają. Nie doskwiera im pełna wolność gospodarcza, tanie państwo, niskie podatki, konkurencja na rynku telekomunikacyjnym, pocztowym i kolejowym, tani i powszechnie dostępny kredyt na własny biznes, dobrze funkcjonujące urzędy, czyste i bezpieczne ulice. Nie doskwiera im także uczciwa, kulturalna, działająca tylko w interesie publicznym władza lokalna i centralna.
A co doskwiera - wszyscy wiedzą i widzą. A zadaniem dziennikarzy nie jest zagłaskiwanie tego, co boli publiczność, lecz zwracanie uwagi także Panu Ministrowi, by w nawale zajęć pomyśleć o wszystkich skutkach swoich i swoich kolegów decyzji.
To prawda, wszystkim rządom jak świat światem, jak powiadał Ronald Regan, trudno jest się oderwać od myślenia, że "wszystko, co się rusza, należy opodatkować, a jeśli rusza się dalej, należy objąć to regulacjami". Ale, na Boga, ustawa VAT-owska, nie tylko opodatkowuje wszystko, co się rusza, ale poprzez błędy i zwykłe niechlujstwo oddaje także władzę absolutną w interpretacji wielu przepisów w ręce urzędników skarbowych. To Ty, Drogi Podatniku, np. będziesz mógł zwrócić się do jaśnie urzędnika skarbowego z prośbą o interpretację, czy umowa o dzieło, którą akurat wykonałeś, powinna podlegać takiemu podatkowi, czy nie. I to on zdecyduje czy zapłacisz, czy nie! Problemem w Polsce nie jest to, że dziennikarze nie dostrzegają tego co dobre. Problemem jest to, że znowu nastąpiło pomylenie ról. Kto i co jest dla kogo. Państwo dla obywateli, czy obywatele dla jakiegoś wyobcowanego państwa, reprezentowanego przez wszechwładnych funkcjonariuszy.
Śmiem jednak twierdzić, że nie nos dla tabakiery, ale tabakiera dla nosa. I to przesłanie dedykuję także mojemu znajomemu, zapracowanemu ministrowi, który ma na swoim koncie prawdziwe sukcesy.