Pokłady optymizmu inwestorów wydają się nienaruszone pomimo zalewu negatywnych informacji. Jedną z kolejnych był bardzo niski w porównaniu z ubiegłym rokiem wynik finansowy netto polskich przedsiębiorstw w II kwartale. Biorąc pod uwagę fakt, iż nasi eksporterzy mają w dalszym ciągu problemy ze sprzedażą (rosnąca "dziura" w bilansie obrotów towarowych) wiele wskazuje na to, iż mijające powoli kryzysy azjatycki i rosyjski przyczyniły się w małym stopniu do zrestrukturyzowania naszej gospodarki. W polskich przedsiębiorstwach jedynym widocznym efektem wydają się zmiany na wysokich stanowiskach. Trzeba przyznać, że wspomniane kryzysy oraz znaczny spadek inflacji zapoczątkowały korzystne zjawiska (konsolidacja w wielu branżach), brak jednak w dalszym ciągu twardej dyscypliny kosztowej. Zbyt wysokie koszty (niska rentowność) nie pozwalają z kolei na gromadzenie odpowiednich kapitałów potrzebnych do ekspansji rynkowej i w ten sposób koło się zamyka. Rozwiązaniem pozostaje "utrzymywanie" się na rynku lub oddanie władzy inwestorowi zagranicznemu. Skoro zatem jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze. Wydaje się, że optymistyczne podejście inwestorów (szczególnie zagranicznych) do rynku kapitałowego w naszym kraju polega głównie na zaufaniu, że poluzowanie polityki pieniężnej z początku roku musi znaleźć odzwierciedlenie we wzroście popytu globalnego. Niskie (w porównaniu z ubiegłorocznymi) stopy procentowe mają zachęcić Polaków do życia na kredyt oraz wyższych inwestycji. Biorąc pod uwagę także wpływ reformy emerytalnej na rozwój rynku kapitałowego, można wyjść z założenia, że coraz większy odsetek oszczędności musi trafić na giełdę, niezależnie od tego, czy polskie spółki będą pokazywały wyższe zyski czy nie. Ile w tym przekonaniu jest prawdy, a ile samospełniającej się prognozy, dowiemy się, niestety, dopiero za kilka miesięcy.
.