Przez większość mijającego roku informacje, dotyczące sytuacji makroekonomicznej były niepomyślne. Inflacja utrzymywała się na poziomie wyższym od założonego i przekraczała magiczną liczbę 10. Nic dziwnego, że Rada Polityki Pieniężnej kilkakrotnie podnosiła stopy procentowe, a restrykcyjna polityka pieniężna schładzała gospodarkę. Popyt wewnętrzny rósł wolniej niż przed rokiem, co w końcu musiało doprowadzić do osłabienia tempa wzrostu PKB. Prawdopodobnie w ostatnim kwartale nie przekroczyło ono o 4 proc., a w całym roku było zapewne niższe niż 5 proc. W skali europejskiej to wciąż przyzwoite tempo, lecz w Polsce wzrost 5--procentowy nie zapobiega rosnącemu bezrobociu. To zaś wzmaga napięcia społeczne. Niepokojące informacje dotyczyły wysokiego deficytu na rachunku bieżącym, sięgającego na początku roku 9 proc. Taki poziom deficytu groził wybuchem ostrego kryzysu walutowego. Rzeczywiście, kilka razy złoty poważnie się zachwiał, szczególnie w stosunku do dolara, co poważnie wystraszyło zachodnich inwestorów. Ci najbardziej nerwowi wynieśli się z warszawskiej giełdy, która pogrążyła się w stagnacji. Z hossy, jaka miała miejsce na początku roku, pozostały tylko smętne wspomnienia.Złe wiadomości dochodziły z zagranicy. Słabe euro wcześniej czy później wpłynie negatywnie na polski eksport, kierowany głównie do krajów Unii Europejskiej. W dodatku kłopoty europejskiej waluty osłabiają dynamikę Unii Europejskiej, w tym także wolę głębszych zmian politycznych. Dodają argumentów eurosceptykom, których nie brakuje również w Polsce. W newralgicznym okresie negocjacji w sprawie rozszerzenia Unii kłopoty europejskiej waluty są złym sygnałem. W minionym roku zmierzyliśmy się z krótkotrwałym, na szczęście, kryzysem naftowym. Ceny ropy przekraczały 35 dolarów, co wiązało się z kolejną fazą napięć politycznych na Bliskim Wschodzie. Napięcia były bliskie przerodzenia się w wojnę, która musiałaby popchnąć ceny ropy do poziomu przekraczającego 40 dolarów za baryłkę. W Europie Zachodniej powróciły obrazki, zapomniane od dwudziestu lat: kolejki do stacji benzynowych, ograniczenia w ruchu, blokady i protesty. Europejscy kierowcy zareagowali blokadami na wysokie ceny paliw, domagając się obniżenia akcyzy. Widmo kolejnego kryzysu energetycznego zajrzało Europejczykom w oczy. U nas cena ropy ma zasadnicze znaczenie dla bilansu handlowego. Wzrost ceny baryłki o 1 dolara oznacza wyższe koszty importu o 170 mln dolarów, a gdy doliczymy import gazu, którego cena jest powiązana z ceną ropy, mamy już 200 mln. Rzecz jasna, w handlu surowcami zawiera się kontrakty terminowe, więc skutki wzrostu i spadku cen są rozłożone w czasie, ale z przybliżeniem można powiedzieć, że w mijającym roku za energetyczną hossę zapłaciliśmy dodatkowo ok. 2 miliardów dolarów.Najlepszym prezentem, jaki polscy przedsiębiorcy mogą otrzymać pod choinkę, jest zestaw dobrych wiadomości dotyczących gospodarki i perspektyw na rok przyszły. Zarówno złe, jak i dobre wieści lubią chodzić stadami. W ostatnich tygodniach pesymizm niespodziewanie ustąpił miejsca optymizmowi. Wyraźnie spada inflacja, która w końcu roku będzie być może niższa niż 9 proc. Niskiej inflacji służy, rzecz jasna, spadek cen ropy naftowej. Jeżeli tendencja ta będzie trwała, w przyszłorocznym bilansie płatniczym stan salda obrotów bieżących będzie o kilka miliardów dolarów lepszy niż w tej chwili. To oznacza, że uda nam się uniknąć kryzysu złotówki. Poprawa salda jest wynikiem przede wszystkim schłodzenia popytu wewnętrznego przez restrykcyjną politykę pieniężną, tak krytykowaną przed paru miesiącami przez wielu ekonomistów. Wysokie stopy zahamowały tempo wzrostu, lecz nie jest to zbyt wysoka cena za przywracanie równowagi. Inne kraje ? jak choćby Czechy ? zapłaciły za podobny manewr znacznie wyższą cenę. Poprawa salda rachunku bieżącego i niższa inflacja umocniły złotego, co najwyraźniej podoba się inwestorom, którzy już wracają na warszawską giełdę. Wszyscy spodziewają się wzrostów na przełomie roku.Rzecz jasna, ten zestaw dobrych wiadomości wcale nie musi okazać się trwały. Nawet jeżeli baryłka ropy utrzyma się na poziomie 25 dolarów, efekt tego w postaci dezinflacji i poprawy bilansu handlowego wkrótce skonsumujemy, a dalsza poprawa będzie wymagać pracy. Restrykcyjna polityka pieniężna budzi coraz większe protesty i naciski na RPP, by politykę rozluźniła. Tymczasem, choć realne jest uchwalenie budżetu, nie ma większej nadziei na to, że polityka fiskalna będzie twardsza i bardziej odpowiedzialna niż w minionym półroczu, co może oznaczać szybki powrót zagrożeń inflacyjnych. Ale to czekać nas może dopiero za kilka miesięcy. Przedtem są święta i wcale nie najgorsze nastroje związane z gospodarką.
Witold Gadomskipublicysta ?Gazety Wyborczej?