Spadek inflacji oraz poprawa wyników na rachunku bieżącym bilansu płatniczego sprawiają, że wielu analityków oczekuje na szybką obniżkę stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. Trwa swoista licytacja ? czy obniżka zostanie przeprowadzona jeszcze w I kwartale (może w lutym?), czy też nieco później; czy będzie znaczna, czy też rozłożona na raty.

Jest jasne, że do obniżki dojdzie w I półroczu, o ile stan równowagi gospodarczej będzie się poprawiał. Nie jestem jednak wcale pewien, czy na ten ruch nie trzeba będzie poczekać do czerwca.Wysokie stopy hamują wzrost gospodarczy oraz przyczyniają się do aprecjacji złotego. Jesteśmy przyzwyczajeni do tempa wzrostu PKB, przekraczającego 5% rocznie, a tymczasem od kilku miesięcy gospodarka rośnie wolniej, a wiele ośrodków prognostycznych jest zdania, że w tym roku dynamika PKB nie przekroczy 4%. Będzie wyraźnie wolniejsza od założeń budżetowych, które mówiły o wzroście ponad 5-proc.Wolniejszy wzrost gospodarczy jest powodem zmartwień wielu polityków, którzy są zdania, że przyczynia się on do pogłębiania problemów społecznych. Mają wiele racji. W Polsce wzrost gospodarczy niższy niż 6% zmniejsza liczbę miejsc pracy, a zatem rośnie bezrobocie. Opozycja oskarża rząd o to, że dopuścił do znacznego osłabienia gospodarki i domaga się zmiany polityki.Pod obstrzałem jest też Rada Polityki Pieniężnej, na której czele od nowego roku stoi Leszek Balcerowicz. Kilku członków tego kolegialnego ciała już wypowiedziało się za obniżeniem stóp. Krótko mówiąc, powolny wzrost gospodarczy jest problemem politycznym. Pytanie tylko, czy stać nas na szybszy niż w tej chwili. Wzrost gospodarczy nie bierze się przecież z pustych deklaracji, lecz wymaga wysiłku, zarówno ze strony polityków, biznesmenów i całego społeczeństwa.Członkowie RPP, zanim podejmą decyzję, muszą dobrze przeanalizować błędy, które zostały popełnione wcześniej, w tym zbyt pośpieszną obniżkę stóp w 1999 r. Wówczas wydawało się, że inflacja przestała już być palącym problemem. Spadała szybciej, niż oczekiwano, a zjawisku temu pomagały procesy deflacyjne, które ściągały w dół ceny wielu surowców, w tym ropy naftowej i gazu. Ale trendy na rynkach światowych, na które polska polityka nie ma żadnego wpływu, szybko się odwróciły i wówczas okazało się, że nie panujemy nad inflacją.Podobnie może być obecnie. Procesowi dezinflacji bardzo pomógł spadek cen ropy w końcówce minionego roku oraz silny złoty, umacniany wysokimi stopami procentowymi. Ale ceny ropy właśnie zaczęły rosnąć i może to oznaczać wzrost inflacji.Trzeba też pamiętać o tym, że ponad 6-proc. deficyt na rachunku bieżącym jest wciąż dużym zagrożeniem, tym bardziej że w br. należy spodziewać się znacznego spowolnienia procesu prywatyzacji, a tym samym ? napływu inwestycji bezpośrednich. Tymczasem nie widać, poza zagranicznym kapitałem, innych źródeł finansowania ekspansji inwestycyjnej. Poziom oszczędności w Polsce jest niski, a część oszczędności jest przeznaczana na finansowanie długu publicznego. Bez wyraźnego wzrostu oszczędności krajowych skazani jesteśmy na balansowanie pomiędzy niską dynamiką wzrostu gospodarczego a napięciami, których najbardziej spektakularnym wskaźnikiem jest wysokie ujemne saldo obrotów bieżących.Wysokie stopy przeszkadzają wprawdzie eksportowi (choć na razie jego wyniki są doskonałe), lecz przede wszystkim tłumią popyt wewnętrzny, który wreszcie rośnie wolniej niż PKB. Choć dbałość o równowagę zewnętrzną polskiej gospodarki nie jest zadaniem pierwszoplanowym RPP, ale instytucja ta nie może być ślepa na zagrożenie, jakim może być kryzys walutowy, spowodowany utrzymywaniem się wysokiego deficytu na rachunku bieżącym.Dlatego Rada musi tłumić popyt krajowy wysokimi stopami, tym bardziej że w zadaniu nie wyręcza jej rząd, którego polityka fiskalna jest wciąż zbyt luźna. W najbliższych miesiącach można spodziewać się rosnącego nacisku na Radę w celu obniżenia stóp. Zbliża się kampania wyborcza i rządowi przydałby się jakiś sukces w postaci szybszego tempa wzrostu i obniżenia bezrobocia. Tyle że rząd robi za mało, by stworzyć warunki do obniżenia stóp.Prawdopodobnie jesteśmy więc skazani na kilkuletnie zwolnienie tempa wzrostu i jest to cena, jaką musimy zapłacić za uniknięcie poważnego kryzysu. Jest ona i tak niższa niż ta, którą zapłacili Czesi (4-letnia recesja) i Węgrzy (znaczny spadek dochodów społeczeństwa).