Prace nad tegorocznym budżetemprzebiegająw atmosferze kompromisu. Jak w każdym dobrym kompromisie nikt nie będzie do końca zadowolony i nikt nie czuje się ostatecznie przegrany.Kompromisowybędzie też kształtustawy.

Planowany deficyt ekonomiczny ma zostać zwiększony o 0,2 pkt. proc. PKB, obcięte mają zostać niektóre wydatki, a wpływy z UMTS (znacznie mniejsze niż planowano w połowie ubiegłego roku) będą częściowo przejedzone.Kompromis ten przyjęty jest bez entuzjazmu, ale jego krytycy są wyciszeni. Minister finansów przez długi czas upierał się przy niższym deficycie i zdołał do swego stanowiska przekonać nawet rząd. Ostatecznie uległ presji z dwóch stron. Z jednej ? zmieniły się wskaźniki makroekonomiczne, w związku z czym planuje się nieco niższe wpływy budżetu. Z drugiej zaś ? wpływy z UMTS nie były brane pod uwagę przy planowanych dochodach. Wpływy jednak będą i minister finansów nie potrafił przekonać kolegów z rządu do tego, że należy je pozostawić w spokoju i przeznaczyć na obniżenie deficytu fiskalnego. Ciekawe, co by się stało, gdyby żadnych wpływów z licencji telefonicznej nie było (wcale jeszcze nie wiadomo, czy pieniądze z tego tytułu rzeczywiście wpłyną w tym roku), na jaki wówczas kompromis poszedłby rząd?Rządowa autopoprawka budżetowa nie satysfakcjonuje twardej opozycji, która będzie głosowała przeciwko budżetowi. Ale opozycja ? SLD i PSL ? głosowałaby przeciw, niezależnie od kształtu budżetu. Niezadowoleni są także zwolennicy rozluźnienia budżetu, w tym szef RCSS Jerzy Kropiwnicki, którzy starali się przekonać ministra do bardziej śmiałego rozluźnienia budżetu. Ale kompromis, to kompromis.Rząd projekt zatwierdził i teraz szuka poparcia w parlamencie. Wiele wskazuje na to, że znajdzie wystarczającą większość. Niektórzy posłowie Unii Wolności już wyrazili umiarkowane zadowolenie z autopoprawki, mówiąc, że jest logiczna i że właściwie wyręcza posłów z komisji budżetu, którzy sami zamierzali podobną zaproponować. Deficyt, zdaniem Unii, jest ? rzecz jasna ? zbyt wysoki, ale nie ma już o co kruszyć kopii. Unia zagłosuje za, uznając konieczność prowadzenia polityki kompromisu i uznawania realiów. A realia są takie, że wzrost PKB jest wolniejszy, inflacja spada, dochody państwa będą zatem niższe, więc jakieś korekty do projektu ustawy budżetowej trzeba było zrobić.Nie są szczęśliwi z powodu zmian w projekcie analitycy finansowi, którzy chętniej widzieliby niższy deficyt ekonomiczny, ale nawet oni uznają, że kompromis w sprawach budżetowych jest rzeczą zdrową. Kilku ekonomistów, pracujących dla banków, wyraziło zadowolenie z tego, że deficyt zwiększa się ?jedynie? o 0,2 pkt. proc. Podobno rynek już tę nie najlepszą wiadomość skonsumował i teraz jest gotów zaakceptować ustawę budżetową w kształcie proponowanym przez rząd.Ulubionym chwytem retorycznym zwolenników polityki kompromisów i ?złotego środka? jest wskazywanie na to, że projekt jest krytykowany z dwóch stron naraz. Skoro tak ? twierdzą ? jest najwyraźniej dobry, gdyż prawda, jak wiadomo, leży pośrodku. Otóż, nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy. Prawda nie leży pośrodku, ani po lewej czy prawej stronie. Prawda leży tam, gdzie właśnie się znajduje i nie zmieni tego chór krytyków czy zwolenników danego stanowiska.Deficyt ekonomiczny był planowany przez Ministerstwo Finansów od razu na zbyt wysokim poziomie, co było jedną z przyczyn podniesienia stóp procentowych w sierpniu ubiegłego roku i utrzymywania ich do dziś. Minister finansów zapewniał, że poziom 1,6% jest nieprzekraczalny i mówił, że raczej poda się do dymisji, niż dopuści do pogorszenia projektu budżetu.Teraz deficyt został jednak powiększony i protesty są bardzo ciche, chociaż konsekwencje tego będą dla gospodarki złe. Gdyby rząd zdecydował się raczej obniżyć niż podwyższyć deficyt, powstałyby warunki dla szybszej redukcji stóp procentowych i dla szybszego wzrostu, a tym samym ? wyższych dochodów budżetowych. Ale politycy najwyraźniej są zmęczeni pracami nad tegorocznym budżetem, chcą je jak najszybciej skończyć i zająć się przygotowaniami do wyborów. Dlatego skłonni są do daleko idących kompromisów. Te, jak wiadomo, są w ?polityce politycznej? wielką cnotą, lecz w polityce gospodarczej ? niekoniecznie.Kompromis jest z reguły ceną, jaką polityk, mający sensowną wizję gospodarki, musi płacić za realizację swego programu. Cenę tę można uznać za niską lub wysoką, w zależności od odczuć, ale zawsze oznacza ona zgodę na rozwiązania suboptymalne ? pogorszenie dobrego programu i zastąpienie go gorszym.

Witold Gadomskipublicysta ?gazety wyborczej?