Czas bezprecedensowej prosperity, ciągłego wzrostu gospodarczego w USA i hossy na rynkach akcji przypadł na okres rządów prezydenta Clintona. George W. Bush wie, że od zapobieżenia głębokiej recesji i wznowienia wzrostuzależą losy jego prezydentury, a więc ponowny wybór. Jest też przekonany, że wie, jakich instrumentów użyć.
Wszystko wskazuje na to, że chce przeprowadzić dużą, całościową obniżkę podatków na wzór dwu poprzednich wielkich redukcji ? za rządów J.F. Kennedy'ego w latach sześćdziesiątych i Ronalda Reagana ? w latach osiemdziesiątych. Przypomnijmy, że jego program wyborczy obejmował plan obniżenia podatków o sumę 1,6 bln USD w ciągu 10 lat poprzez m.in. zmniejszenie stawek podatku dochodowego (i ich liczby) z obecnego poziomu 15 ? 28 ? 31 ? 36 i 39% do 10 ? 15 ? 25 i 33%.W przemówieniu inauguracyjnym Bush nie rozwodził się nad gospodarką, ale nie powstrzymał się od zapowiedzi, że obniżka podatków będzie faktem. Później oświadczył, że w kwestii jej wysokości nie pójdzie na kompromis i nie dopuści do ?rozcieńczenia? pakietu propozycji w Kongresie.Prezydent i republikanie unikają na ogół argumentacji, że ich plan jest po prostu zgodny z ich ideologią. Koncentrują się na udowadnianiu, że jest on sensowny z ekonomicznego punktu widzenia i niezbędny jako środek zaradczy w obecnej pogarszającej się sytuacji gospodarczej.Garść argumentówIch argumentacja ? wykładana zwłaszcza w niezliczonych artykułach przez wspierającego nową administrację ?The Wall Street Journal? ? przedstawia się w dużym skrócie następująco:? Stawki podatkowe w USA są obecnie absolutnie za wysokie i szczególnie ?karzące?, ponieważ wzrost płac i wynagrodzeń (będący przecież efektem zwiększenia się stopy wzrostu i produktywności) przesuwa coraz większą liczbę podatników nie będących ?bogatymi? do coraz wyższych przedziałów podatkowych: w ciągu ubiegłych ośmiu lat wpływy podatkowe rządu rosły o wiele szybciej niż dochód narodowy.? Obniżka podatków jest najskuteczniejszym sposobem podtrzymania długiego okresu rozwoju, ponieważ na wydatki konsumpcyjne przypada dwie trzecie aktywności gospodarczej; zamiast zmuszać podatników do ?wysyłania pieniędzy do Waszyngtonu, należy im zezwolić, by zachowywali je dla siebie, a więc, aby mogli je wydawać, inwestować względnie odkładać?, gdyż to oni wiedzą najlepiej, jak lokować swoje zasoby.? Obniżenie podatków będzie silnym bodźcem dla Amerykanów do jeszcze intensywniejszej pracy, podwyższania kwalifikacji i rozwijania interesów, co potwierdzają rezultaty dwu poprzednich dużych redukcji podatków po II wojnie światowej.? Obniżkę podatków można obecnie ?sfinansować? bez problemu ze względu na ogromne nadwyżki budżetowe przewidywane w ciągu najbliższego dziesięciolecia (powyżej 5 bln USD).Plan Busha został przyjęty przez czołowych ekonomistów rozmaicie, z tym jednak, że w miarę upływu czasu, zwłaszcza zaś w styczniu br., coraz bardziej dominują głosy mu przychylne. Na przykład, John Makin z American Enterprise Institute obliczył, że obniżka nawet o 1 bln USD przyniosłaby w ciągu najbliższych 10 lat zwiększenie się tempa wzrostu o pół punktu procentowego rocznie. Oznaczałoby to przyrost amerykańskiego PKB o 3,4 bln USD. Z kolei ta suma ?wygenerowałaby? dla rządu federalnego wpływy podatkowe w wysokości 689 mld USD, przez co redukcja netto wpływów wyniosłaby niewiele ponad 300 mld USD. Oznaczałoby to, że 5-bilionowa suma przewidywanych nadwyżek budżetowych mogłaby pozostać właściwie nietknięta.Do nielicznych ostatnio sceptyków należy Fred Bergsten, dyrektor Institute for International Economics, który uważa (zresztą słusznie), że w debacie na temat obniżki podatków zdumiewająco mało uwagi poświęca się ogromnemu deficytowi na rachunkach bieżących USA (rzędu 500 mld USD, czyli około 5% PKB). Tymczasem cudzoziemcy posiadają już w USA aktywa na sumę 10 bln USD, z których wiele mogą upłynnić z krótkim wyprzedzeniem, powodując nawet ucieczkę od dolara. W kontekście obniżki podatków Ameryka musiałaby więc przyciągnąć znacznie większe inwestycje kapitałowe z zagranicy. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że zagraniczni inwestorzy, lokujący dotychczas w USA 2 mld USD dziennie, zechcą wpompować w gospodarkę amerykańską jeszcze większe sumy, zwłaszcza w obliczu nagłego spadku stopy wzrostu w USA i raptownej obniżki cen amerykańskich akcji. Bergsten stanowczo opowiedział się za przełożeniem dużej redukcji podatków do czasu uzdrowienia pozycji USA w międzynarodowych finansach.Zielone światło GreenspanaZe względu na te różnice poglądów, a także rozbieżności (nawet wśród zwolenników obniżki) w kwestii wyboru priorytetu, to znaczy preferowania polityki fiskalnej kosztem pieniężnej w zwalczaniu groźby recesji, zarówno republikanie, jak i demokraci, a także Wall Street, zagraniczne rządy i międzynarodowa finansjera z napięciem oczekiwali oficjalnego wystąpienia szefa Fedu. Alan Greenspan był bowiem dotąd przeciwnikiem dużych obniżek podatków. Odwiódł od nich George'a Busha seniora pod koniec jego prezydentury, a później Clintona już na początku jego urzędowania. Od połowy lat dziewięćdziesiątych, czyli od czasu, kiedy deficyty budżetowe ustąpiły miejsca nadwyżkom, wyznawał pogląd, że priorytetem powinna być redukcja długu publicznego USA, a nie cięcia podatków.Swoimi oświadczeniami przed senacką komisją finansów 25 stycznia br. Greenspan pokazał, że jest również ?zwierzęciem politycznym?. Nie tylko poparł propozycje Busha, jako posunięcie, na które Stany Zjednoczone mogą sobie pozwolić, lecz również podkreślił, że całościowa obniżka stawek jest dobrym pomysłem z punktu widzenia wzrostu gospodarczego: wprawdzie obniżki podatków są trudne do wprowadzenia w czasowych ramach recesji, ale gdyby obecna słabość gospodarcza miała się pogłębić bardziej niż wydaje się to teraz prawdopodobne, to wprowadzenie obniżki podatków może przynieść zauważalną korzyść. Prawdopodobnie mając na uwadze tych, którzy są zaskoczeni tą woltą, przyznał, że jego poglądy mogą ulegać zmianie. Wystąpił ze szczególnie pesymistyczną oceną bieżącej sytuacji (stopa wzrostu spadła do zera, co nazwał ?bardzo dramatycznym spowolnieniem?).Greenspan oddał więc nowemu rządowi przysługę (wywołałby zresztą szok polityczny, gdyby tego nie zrobił), ale nie byłby sobą, gdyby zgodził się z poglądem niektórych doradców Busha, że obecnie nadszedł czas priorytetu polityki fiskalnej i budżetowej. Opowiedział się za obniżką podatków, ale nie jako bodźcem mającym dużo pomóc w dzisiejszej konkretnej sytuacji, lecz jako środkiem zmniejszania nadmiernej akumulacji gotówki w sejfach skarbu państwa, ponieważ Stany Zjednoczone są bliższe ? niż wydawało się to rok temu ? spłacenia długu publicznego wynoszącego 5,7 bln USD. Dodajmy, że według najnowszych prognoz podobną sumę osiągną nadwyżki budżetowe w ciągu 10 lat.Greenspan oświadczył wprost: ?Polityka budżetowa jest zbyt tępym narzędziem, aby było można posługiwać się nią w celu kontrowania cyklicznych spowolnień gospodarki?. Tym samym podkreślił rolę polityki pieniężnej zwłaszcza teraz. Warto dodać, że według niektórych komentatorów, pesymistyczna ocena przez Greenspana obecnej sytuacji była nie tyle ukłonem w kierunku Busha, ile zapowiedzią agresywnego obniżenia stóp w najbliższej przyszłości, jako najlepszego lekarstwa.Odnosi się wrażenie, że po wystąpieniu Greenspana obniżka podatków przez Kongres jest rzeczą przesądzoną. Republikanie zatriumfowali, twierdząc, że jest to efekt uporczywej, konsekwentnej postawy Busha, choć nie ulega wątpliwości, że najbardziej mu pomógł koniec długiej ery wzrostu gospodarczego. Tak czy owak jeszcze rok temu niektórzy guru ekonomii i polityki przepowiadali, że umieszczenie przez Busha postulatu obniżki podatków w programie wyborczym przyniesie mu porażkę, a dzisiaj wygląda na to, że obniżka będzie należeć do jego pierwszych zwycięstw w Białym Domu.Co teraz demokraciReakcje demokratów na wystąpienie Greenspana były zróżnicowane. Niektórzy przyjęli je z irytacją, ale wielu określiło je jako ?umiarkowane i rozsądne?. Zresztą jeszcze przed 25 stycznia coraz liczniejsi demokraci występowali z deklaracjami podwyższającymi dopuszczalne rozmiary obniżki podatków z 500 mld USD (jak chciał Al Gore) do 700, 800, a nawet 900 mld USD. Teraz jeszcze częściej będą się pojawiać dowody, że demokraci chcą uelastycznić swą strategię i taktykę. Dzięki błogosławieństwu banku centralnego USA republikanom łatwiej chyba będzie osiągnąć kompromisowe porozumienie z opozycją, z tym, że demokraci ? ze względów wyborczych ? z pewnością będą nalegać na pewien wzrost wydatków budżetowych. Z tego samego względu będą walczyć przede wszystkim o formę i kształt obniżki.Zgodzą się ? na przykład ? na zniesienie przepisów ?karzących? podatnika pozostającego w związku małżeńskim; ale na pewno będą się sprzeciwiać zniesieniu podatku od dziedziczenia. Będą się domagać dużych ulg z tytułu płacenia za ubezpieczenia zdrowotne, nie mówiąc już o tym, że będą chcieli przede wszystkim obniżenia stawek płaconych przez najmniej zarabiających (uważając, że 60% sumy projektowanej przez republikanów obniżki trafiłaby do ludzi zarabiających 100 tys. USD rocznie).Niejasna jest ? na razie ? skala obniżki stawki podatku od zysków kapitałowych (nie została sprecyzowana w planie Busha). Trent Lott, przywódca republikanów w senacie, chciałby jej obniżenia z 20% do 15%, argumentując, że podobna obniżka w 1997 r. (z 28% do 20%) zwiększyła stopę wzrostu. Kłopot w tym, że różnica między najwyższą stawką podatku dochodowego a stawką podatkową od zysków kapitałowych otwiera furtkę chętnym unikania płacenia podatków. Przypuszcza się, że Bush będzie optował za innymi sposobami pomagania ludziom w kreowaniu kapitału. Chce też utrzymania w nieskończoność ulgi podatkowej (niedługo wygasającej) z tytułu wydatków na badania i rozwój.A co z dolarem?Czy rząd USA będzie się opowiadał za mocnym czy słabym dolarem? Czy nie będzie chciał ? jak kiedyś rząd Reagana ? interweniować na rynku? Na razie prognozowanie przyszłości amerykańskiej waluty jest wróżeniem nie tyle z fusów, ile z mglistych i ostrożnych wypowiedzi nowego sekretarza skarbu i doradców ekonomicznych Busha.Zważywszy że za rządów Reagana głównym doradcą w tej kwestii był w departamencie skarbu skrajny przeciwnik interwencjonizmu Beryl Sprinkel, obserwatorzy starają się doszukać podobnie nastawionej osobistości w otoczeniu Busha. Problem w tym, że ? jak zauważa znany strateg inwestycyjny, a zarazem stały komentator ?International Herald Tribune? Reginald Dale ? " niechęć administracji Reagana do interwencjonizmu przyczyniła się do zbytniej zwyżki wartości dolara, którą trzeba było dopiero korygować w porozumieniu z Plaza w 1985 r.?, natomiast obecnie zatroskanie wzbudza perspektywa spadku kursu tej waluty.Zdaniem niektórych, byłoby dobrze, aby dolar spadał, co pomogłoby w zmniejszeniu deficytu na rachunku bieżącym. Zdaniem innych, jego spadek mógłby się wymknąć spod kontroli, wywołując złowróżbny cykl ? wzrost inflacji, konieczność podniesienia stóp procentowych i wpędzenie USA w recesję.Za uważnie kontrolowanym, a więc umiarkowanym spadkiem opowiadają się m.in. tacy eksperci, jak Robert Hormats, wiceprezes Goldmana Sachsa, i wspomniany już Fred Bergsten z Institute of International Economics. Uważają oni ? według relacji Dale'a z niedawnej konferencji w Ośrodku im. Wilsona ? że w przypadku nagłego spadku dolara ostro powinny reagować banki centralne G7.Oczywiście, tego rodzaju stanowisko odpowiadałoby głównym partnerom handlowym USA ? zwłaszcza Europie i Japonii. Stolice krajów euro są zdania, że dolar już wystarczająco osłabł w stosunku do tej waluty i że wzrost kursu euro powinien być powstrzymany ? nawet drogą interwencji ? w momencie zrównania się z dolarem.Do połowy stycznia wśród obserwatorów przeważała ostrożna opinia, że administracja Busha nie będzie skora do interweniowania na rynku. Przemawiały za tym doniesienia, że główny doradca ekonomiczny prezydenta ? Lawrence Lindsey ? jest zdecydowanym przeciwnikiem interwencjonizmu i że sekretarz skarbu Paul O'Neill, wywodzący się z amerykańskiego przemysłu ciężkiego, będzie się opowiadał za słabnącym dolarem, aby pomóc amerykańskim eksporterom. Tymczasem w drugiej połowie stycznia O'Neill złożył różne ? wydawałoby się sprzeczne ? wypowiedzi. Najpierw oświadczył, że widzi potrzebę silnego dolara, co natychmiast wzmocniło notowania zielonej waluty, a w kilka dni później ? w wywiadzie dla ?Wall Street Journal? z 26 stycznia powiedział, że ?nie lubi interwencji rządu na rynkach walutowych?; ale zaraz dodał, że ?od każdej reguły są wyjątki?.Tak więc pytanie, jakiego dolara chciałby mieć nowy prezydent, pozostaje wciąż bez wyraźnej odpowiedzi.Jak oceniać ekipę??Mózgiem ekonomicznym? rządu jest wspomniany prof. Lawrence Lindsey. Uważa się go za jednego z najlepszych znawców problematyki fiskalnej w USA. To on jest architektem i autorem szczegółowego projektu obniżki podatków. Ten konserwatysta gospodarczy jest zwolennikiem priorytetu polityki fiskalnej w promowaniu wzrostu. Przez osiem lat był zagorzałym przeciwnikiem polityki Clintona niemal we wszystkich kwestiach. Opowiadał się za głęboką reformą Międzynarodowego Funduszu Walutowego i krytykował ?zmasowane? akcje ratunkowe USA w okresach kryzysów finansowych II połowy lat dziewięćdziesiątych. Obecnie będzie doradzał Bushowi nie tylko w kwestiach podatkowych, lecz również w sprawach związanych z polityką społeczną, budżetem oraz stosunkami gospodarczymi USA z Japonią, UE i Rosją. Otwarte jest pytanie, czy nie znajdzie on przeciwwagi w innych osobistościach rządu i czy rzeczywiście jego wpływ będzie większy niż wpływ doradców Clintona.Zespół głównych realizatorów polityki gospodarczej (i nie tylko gospodarczej) charakteryzuje się paroma cechami:? Są to ludzie mający za sobą karierę w biznesie, zwłaszcza w przemyśle. Na przykład, sekretarz skarbu O?Neill był wieloletnim dyrektorem naczelnym giganta aluminiowego Alcoa Inc., a dyrektor Biura Zarządzania i Budżetu (OMB) Mitch Daniels był wiceprezesem koncernu farmaceutycznego Eli Lilly. Zresztą pewne doświadczenie w biznesie ma także sam wiceprezydent Dick Cheney (były naczelny spółki Halliburton) i sekretarz obrony Donald Rumsfeld (były naczelny G.D. Searle i General Instruments).? Są to też ludzie piastujący już przedtem różne funkcje rządowe. Przed objęciem prezesury w Alcoa O?Neill pracował jako zastępca OMB. Mitch Daniels był szefem ?łączności politycznej? w sztabie Białego Domu za Reagana, a prof. Lindsey ? jednym z doradców ekonomicznych Busha seniora i jednym z gubernatorów Fedu. Obecny główny negocjator USA w międzynarodowych rokowaniach handlowych Robert Zoelnick regularnie towarzyszył temu samemu prezydentowi na ?szczytach? Grupy 7. Stanowiska ministerialne piastowali już ? za rządów Geralda Forda ? Dick Cheney i Donald Rumsfeld. Z tych wszystkich powodów wzajemne powiązania są dodatkową cechą zespołu Busha.W przypadku O?Neilla, kontakty te wykraczają poza ten krąg pod jednym bardzo ważnym względem. Człowieka tego łączy długoletnia przyjaźń z Greenspanem. To właśnie Greenspan, jako członek zarządu Alcoa, przeforsował w 1987 r. dramatyczną zmianę na stanowisku CEO tego koncernu, które powierzono, po raz pierwszy w historii Alcoa, człowiekowi z zewnątrz ? Paulowi O?Neillowi. W ciągu 13 lat przekształcił on tego kolosa starej gospodarki, któremu groziła fatalna degradacja w branży metali nieżelaznych, w największego producenta aluminium na świecie i w spółkę dorównującą pod względem wzrostu cen akcji takim ulubieńcom inwestorów, jak Microsoft i Intel. Alcoa wchłonęła wszystkich swoich głównych rywali w USA i wykupiła państwowy przemysł aluminiowy na Węgrzech, w Hiszpanii i we Włoszech.Jest więc zrozumiałe, dlaczego poglądy, filozofia menedżerska i styl O?Neilla (?cara gospodarki? i człowieka, pod którego nadzorem będzie skierowany do Kongresu pakiet propozycji podatkowych) są w ostatnich dniach w centrum uwagi mediów. Komentatorzy amerykańscy (np. w artykule ?The New York Times? pt. ?O'Neill chce swoje sukcesy w Alcoa powtórzyć w resorcie skarbu? oraz w artykule ?The Wall Street Journal? pt. ?O'Neill chce zmienić Waszyngton?) podkreślają, że biznes będzie miał w jego osobie znakomitego obrońcę. O'Neill rewiduje liczne rozporządzenia wykonawcze wydane przez Clintona w ostatnich dniach urzędowania i mające wpływ na wzrost kosztów biznesu. Opowiada się za jak najszybszym wprowadzeniem obniżek podatków (nawet z mocą obowiązującą wstecz od 1 stycznia br.). Jednakże w kwestii roli polityki fiskalnej ma poglądy o wiele bardziej ?zniuansowane? od prof. Lindseya (być może z racji swej przyjaźni z Greenspanem). O'Neill wypowiedział się nawet przeciwko projektowanej przez Busha uldze podatkowej dla biznesu z tytułu wydatków na badania i rozwój.O?Neill będzie jednak uważniej niż jego demokratyczny poprzednik Lawrence Summers wsłuchiwał się w skargi biznesu na system podatkowy obowiązujący spółki i korporacje, i w ich postulaty, aby ten system zmienić i uprościć. Daje on wprawdzie ogromne możliwości wykorzystania ?furtek?, ale jednocześnie utrudnia biznesowi życie. ?Furtki te wykorzystują nie tylko nieuczciwi. Są one jednak następstwem systemu, który ogarnął amok. Komu jest potrzebny kodeks liczący 9500 stron i trzykrotnie większa jeszcze liczba stron przepisów szczegółowych?? ? zapytał O'Neill w wywiadzie.Należy dodać, że O'Neill jest zwolennikiem zastąpienia podatku dochodowego podatkiem od konsumpcji. Zapytany, czy chciałby zniesienia odrębnego korporacyjnego podatku dochodowego, odpowiedział twierdząco. Będzie to forsował, ale nie sądzi, aby Biały Dom szybko wystąpił z taką inicjatywą.Trochę krytykiJest rzeczą wymowną, że nominowani przez Busha członkowie ekipy ?gospodarczej? zostali w Kongresie zaaprobowani bez problemu. Sprzeciwów nie zgłosiła prasa, nawet nie związana z Wall Street. Nieliczni malkontenci (zwłaszcza w prasie brytyjskiej) narzekają, że w zespole nie ma geniuszy finansowych i giełdowych, jakich miał Clinton w osobach Roberta Rubina czy Summersa, a więc tworzących wraz z Greenspanem ?wielką trójkę?, która gasiła kryzysy finansowe w Azji, Rosji i Meksyku. Wydaje się to jednak szukanie dziury w całym. O?Neill wyśmiał to w wywiadzie dla ?Wall Street Journal? (twierdząc żartobliwie, że nauczy się tradingu przy ekranie komputerowym w ciągu paru dni). Zresztą, jak się tego oczekuje, na swojego zastępcę może zawsze dobrać sobie kogoś znakomitego z Wall Street. Gdy zaś chodzi o finansowe akcje ratunkowe, to nie wydaje się możliwe, aby Waszyngton ? w przypadku powtórzenia się kryzysów w Ameryce Łacińskiej ? zachowywał się biernie. Gospodarka Meksyku jest stokrotnie ważniejsza dla Ameryki niż jej własny stan Nowy Meksyk.Poza tym Bush dał do zrozumienia, że chce większej koordynacji między poszczególnymi resortami w sferze gospodarki i finansów międzynarodowych. Jego doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego pani Condoleezza Rice i jego główny doradca ekonomiczny prof. Lindsey mają wspólnie kierować zespołem (urzędującym w pomieszczeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego ? NSC), którego zadaniem będzie ?uzgadnianie celów amerykańskiej polityki zagranicznej ze strategią gospodarczą USA?. Chodzi o głębsze włączenie ekspertów gospodarczych w kształtowanie stosunków USA z zagranicą. Problem istnieje od dawna. Próbował rozwiązać go Clinton, powołując do życia Narodową Radę Ekonomiczną ? (NEC), jako równoważnik Rady Bezpieczeństwa Narodowego, ale pod względem obsady, budżetu i wpływu nie dorównywała jej nigdy.Jak dotychczas żaden z resortów (w tym ani departament stanu, ani CIA) nie zdołały na czas uprzedzić Waszyngtonu przed kosztownymi, bardzo przykrymi niespodziankami finansowymi na świecie zarówno w latach dziewięćdziesiątych, jak i wcześniej.Bush też biznesmenNowy prezydent USA też jest z wykształcenia i praktyki biznesmenem i menedżerem, choć pod względem osiągnięć nie może się równać ze swoim zespołem. Uzyskał dyplom MBA w Harvard Business School i był partnerem w spółce ?baseballowej? Texas Rangers. Nie był nigdy dyrektorem, ale faktem jest, że ma więcej doświadczenia w sprawach biznesu niż wielu jego poprzedników. Naczelny redaktor ?Wall Street Journal? R.L. Bartley w artykule pt. ?Ameryka zaprzysiężyła prezydenta-biznesmena? uważa, że jest to z korzyścią dla kraju, ponieważ Bush, w odróżnieniu od prezydentów-adwokatów, będzie odpowiedzialność delegował w dół. Będzie miał rząd silnych, mających swe zdanie osobowości, jaki mieli prezydenci nie będący adwokatami, np. Eisenhower i Reagan. Będzie patronował ekipie ?przyjaznej dla biznesu?.Czy będzie to również rząd przyjazny nie tylko dla biznesu? Bush zdaje się uważać, że to, co jest dobre dla biznesu, jest dobre dla całej Ameryki. Za cztery lata wyborcy powiedzą, czy miał rację. Teraz pewne jest tylko to, że dzień, w którym Kongres otrzyma od rządu projekt ustawy o obniżce podatków, będzie pierwszym dniem kampanii prezydenckiej przed wyborami 2004 roku.
W przemówieniu inauguracyjnym Bush nie rozwodził się nad gospodarką, ale nie powstrzymał się od zapowiedzi, że obniżka podatków będzie faktem.
Jest rzeczą wymowną, że nominowani przez Busha członkowie ekipy ?gospodarczej? zostali w Kongresie zaaprobowani bez problemu. Sprzeciwów nie zgłosiła prasa, nawet nie związana z Wall Street. Nieliczni malkontenci (zwłaszcza w prasie brytyjskiej) narzekają, że w zespole nie ma geniuszy finansowych i giełdowych,
Prezydent i republikanie unikają na ogół argumentacji, że ich plan jest po prostu zgodny z ich ideologią. Koncentrują się na udowadnianiu, że jest on sensowny z ekonomicznego punktu widzenia i niezbędny jako środek zaradczy w obecnej pogarszającej się sytuacji gospodarczej.