Mirosław Dobrut, nowy wiceprezes ds. techniczno-inwestycyjnych PGNiG, powiedział, że tak.
On na pewno ma większą wiedzę i rozeznanie co do uwarunkowań technicznych i biznesowych tej inwestycji. Tutaj bardziej polegałbym na opiniach zarządów spółek, bo to one są zobowiązane policzyć, czy proponowane rozwiązanie spina się ekonomicznie.
PGNiG przekazało do Ministerstwa Gospodarki informację o możliwościach uzyskania dostaw skroplonego gazu LNG do terminalu z trzech kierunków, z prośbą o akceptację i wsparcie polityczne przy negocjacji kontraktów. Czy spółka dostała już odpowiedź?
To bardzo dobre pytanie na spotkanie zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego. Pan premier Donald Tusk osobiście stanął na jego czele. Ze swojej strony będę rekomendował, aby tego typu sprawy były rozstrzygane w pierwszej kolejności, gdyż do skutecznej realizacji kontraktów dotyczących dostaw LNG konieczne jest współdziałanie kilku ministrów.
Kiedy można spodziewać się rozstrzygnięcia w tej sprawie? Przed wyborami przedstawiciele obecnej koalicji dosyć często krytykowali PGNiG za brak umowy dotyczącej dostaw LNG?
Zastałem projekt w ogóle nieprzygotowany. Poza politycznymi opowieściami i deklaracjami, prawie nic nie zrobiono.
Czy PGNiG powinno kontynuować inwestycje związane z wydobyciem gazu ziemnego ze złóż noEuropa ma trzy główne kierunki dostaw gazu, czyli rosyjski, norweski i południowy (głównie Algieria). W Polsce mamy przewagę importu ze Wschodu oraz stosunkowo duże wydobycie krajowe. Aby dostawy były zrównoważone, każde ze źródeł powinno zapewnić nam około 1/4 surowca. Określenie szczegółów technicznych i warunków dostaw leży jednak po stronie spółek.
Jak rozumiem, opowiada się Pan za realizacją projektów norweskich?
Myślę, że trzeba brać pod uwagę także możliwości zwiększenia wydobycia krajowego i to byłoby najbardziej sensowne z punktu widzenia kosztów. Jeżeli się okazuje, że cena gazu z nowych kierunków wynosi nie 300 dolarów za 1 tys. metrów sześciennych, a 400 czy 500 dolarów, to kto kupi tak drogi surowiec? Może warto się zastanowić nad realizacją projektów związanych z tzw. zgazowywaniem węgla. Gdyby w zeszłym roku przeprowadzono tylko zgazowanie 7 mld ton węgla kamiennego, to otrzymalibyśmy 3,2 mld metrów sześciennych syntetycznego gazu (Polska zużywa około 14 mld m sześc. rocznie - red.), czyli tyle, ile zużywa w Polsce przemysł azotowy. Byłby on tańszy niż surowiec z importu. To są dzisiejsze realia i trzeba na to patrzeć w szerokim kontekście, a nie tylko jak jednego dostawcę zastępować drugim, który dostarcza droższy gaz.
To dlaczego ta technologia nie rozwija się w Polsce?
Bo środowisko i firmy, które zajmują się importem, są dużo skuteczniejsze w lobbingu niż przedsiębiorca produkujący w kraju.
Czy Ministerstwo Gospodarki przygotuje jakieś regulacje, które pomogą firmom chcącym budować instalacje do zgazowywania węgla?
Spółki węglowe i przedsiębiorstwa energetyczne są w tej chwili wystarczająco mocne finansowo, żeby zacząć realizację tego typu projektów. Przy obecnych cenach ropy naftowej są to opłacalne inwestycje.
Postuluje Pan, aby zwiększyć krajowe wydobycie gazu o 50 procent. Tymczasem zasoby są niewielkie. Co zatem pozostawimy kolejnym pokoleniom?
Bez gazu ziemnego da się żyć. Mówiąc o zasobach tego surowca, należy też mieć na uwadze szerszą perspektywę i inne nośniki energii. Wprawdzie ropy i gazu powinno wystarczyć na 30-50 lat, ale udokumentowane zasoby węgla kamiennego to już perspektywa 200-300 lat. Węgiel można zgazowywać. Do tego należy dodać energię odnawialną, z której będziemy korzystać w nieskończoność. Planujemy też pozyskiwanie energii jądrowej.
Dziękujemy za rozmowę.
fot. m. pstrągowska