Pan mówi, że w obecnych warunkach powinniśmy mieć dodatnie saldo finansów publicznych. Są też jednak ekonomiści, którzy uważają, że zaciskanie pasa za wszelką cenę nie ma sensu. Deficyt poniżej 2 proc. PKB i tak pozwala stopniowo zmniejszać dług publiczny, którego finansowanie jest zresztą rekordowo tanie...
Takie myślenie to pułapka, w którą rządzący często wpadają. W okresie, gdy mamy dobrą koniunkturę w Polsce i na świecie, łatwo zapomnieć o konieczności postępowania w sposób rozsądny, odpowiedzialny na dłuższą metę. Rząd wydaje więc tyle, ile może w danej chwili. A jak przychodzi spowolnienie wzrostu, pozostaje mu tylko gwałtowne zwiększanie zadłużenia. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w latach 2009–2010, gdy zadłużenie rosło o ponad 100 mld zł rocznie. Rezultatem było m.in. przejęcie części pieniędzy z OFE. Gdyby w najbliższych latach doszło do znaczącego spowolnienia wzrostu gospodarczego, a z takim ryzykiem zawsze rząd musi się liczyć, groziłby nam znów nadmierny deficyt i być może przekroczenie konstytucyjego limitu długu publicznego w relacji do PKB.
W zaktualizowanym właśnie tzw. programie konwergencji Ministerstwo Finansów prognozuje, że deficyt będzie systematycznie malał, do 0,7 proc. PKB. To są wiarygodne prognozy?
Prognozy rządowe rzadko są wiarygodne. One są raczej wyrazem chęci rządu, żeby utrzymać deficyt wyraźnie poniżej 3 proc. PKB. To oczywiście dobrze, ale to nie jest cel wystarczający. Od początku transformacji w Polsce stale mieliśmy deficyt między 2 a 8 proc. PKB. Żeby stale, w każdych warunkach, spełniać kryteria z Maastricht i żeby postępować odpowiedzialnie w obszarze finansów publicznych powinniśmy poruszać się w przedziale od nadwyżki rzędu 2 proc. PKB w dobrej sytuacji do deficytu rzędu 3 proc. PKB w złej sytuacji. Średnio oznaczałoby to saldo bliskie zera. Obecnie, polityka fiskalna nie jest rażąco nieodpowiedzialna, ale nie jest też odpowiedzialna.
Rządowi niespecjalnie na spełnianiu kryteriów z Maastricht zależy, bo nie ma w planach wprowadzenia Polski do strefy euro. Pozostaje oczywiście kwestia wizerunku, ale skok deficytu w okresie kryzysu powyżej 3 proc. PKB akurat w ten wizerunek mocno nie godzi.
Jest jeszcze kwestia kosztów obsługi długu publicznego. Na politykę fiskalną w Polsce patrzą inwestorzy. Efekt jest taki, że choć dług publiczny w relacji do PKB nie jest w Polsce wysoki, to koszty jego obsługi są duże. Rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych Polski należy do najwyższych w UE, jest o ok. 3 pkt proc. wyższa niż rentowność takich obligacji Niemiec. Patrząc z tej perspektywy, zaufanie inwestorów zagranicznych do Polski jest nawet mniejsze niż do Węgier. Za ten obniżony kredyt zaufania płacimy wysokim kosztem obsługi długu.