Do niedawna Wenezuela była międzynarodowym pariasem. Krajem z totalnie zniszczoną gospodarką i dyktatorską władzą objętą sankcjami. Była też uznawana za największego wroga USA na półkuli zachodniej, sprzymierzonego z Rosją, Chinami oraz Iranem. To już jednak przeszłość. Administracja Bidena uznała bowiem, że wenezuelski reżim może być przydatny dla USA. Może nie tyle sam reżim komunizującego prezydenta Nicolása Madura, co wenezuelska ropa. W październiku Departament Skarbu USA wydał obłożonej sankcjami Wenezueli licencję pozwalającą jej na eksport ropy bez limitu przez najbliższe sześć miesięcy. Licencja ta została wydana po tym, jak wenezuelski reżim podpisał na Barbadosie porozumienie z opozycją przewidujące, że w II połowie roku odbędą się wybory monitorowane przez międzynarodowych obserwatorów. Amerykanie czekają na cofnięcie przez władze w Caracas zakazów kandydowania dla prominentnych opozycjonistów. Grożą, że w każdej chwili mogą cofnąć licencję. Władze wenezuelskie jak na razie starają się tworzyć wrażenie, że są gotowe na zmiany. – Jest całkowicie otwarta możliwość, by jakakolwiek spółka czy osoba przyjechała do Wenezueli, by w niej inwestować – zapewnia Jorge Rodriguez, szef rządowej ekipy negocjującej z opozycją. Administracja Bidena liczy nie tylko na powrót demokracji i kapitalizmu do Wenezueli, ale również na jej pomoc w pokryciu części niedoborów ropy na globalnych rynkach. Chodzi o okiełznanie cen surowca w roku wyborczym. Czy ten plan ma jednak rzeczywiście szanse na sukces?
Zmarnowany potencjał
Analitycy spodziewają się, że uchylenie amerykańskich sankcji pozwoli Wenezueli zwiększyć produkcję ropy nawet o 200 tys. baryłek dziennie, czyli aż o 25 proc. Oznaczałoby to, że wenezuelskie wydobycie stanie się większe od algierskiego i prawie takie samo jak libijskie. Dla Wenezueli oznaczać to będzie całkiem spory przypływ gotówki. W skali globalnego rynku naftowego te 200 tys. dodatkowych baryłek będzie jednak znaczyło raczej niewiele. OPEC (Organizacja Państw Eksporterów Ropy Naftowej) spodziewa się przecież, że wzrost popytu na surowiec w 2024 r. wyniesie 2,55 mln baryłek dziennie. Arabia Saudyjska, największy producent w OPEC, wydobywała w październiku 9,01 mln baryłek ropy dziennie, a jej moce produkcyjne były szacowane na 12 mln baryłek dziennie. To, że produkowała mniej, było skutkiem przyjętych przez nią dobrowolnych ograniczeń w wydobyciu (i limitów ustalonych wcześniej w ramach OPEC), mających podsycać ceny ropy. Spośród państw OPEC możliwości znaczącego zwiększenia produkcji mają jeszcze: ZEA (o nieco ponad 1 mln baryłek dziennie) oraz Iran (o ponad 700 tys. baryłek dziennie). Barierą dla irańskiego eksportu są jednak sankcje oraz konflikt pomiędzy Izraelem a wspieranym przez Teheran Hamasem. W przypadku Arabii Saudyjskiej i ZEA również mamy do czynienia z barierami politycznymi – niechęcią tych państw do administracji Bidena. Nie chcą one robić amerykańskiemu prezydentowi przedwyborczego prezentu w postaci niższych cen ropy. Decyzja Amerykanów o tym, by pozwolić Wenezueli na nieograniczony eksport surowca wydaje się więc być nieco desperacka i spóźniona.
Wydobycie ropy w Wenezueli co prawda odbiło się już od dołka z sierpnia 2020 r. (gdy wynosiło zaledwie 310 tys. baryłek dziennie), ale wciąż daleko mu do poziomów sprzed pandemii. Pięć lat temu przekraczało 1,2 mln baryłek dziennie, a w grudniu 2021 r. dochodziło do 2,41 mln baryłek dziennie. Gdyby Wenezueli udało się utrzymać poziom produkcji sprzed ponad dekady, to obecnie byłaby producentem niewiele mniejszym od Kataru. To jednak nie było możliwe w warunkach pełnego absurdów systemu gospodarczego utrzymywanego przez rządzącego od 2013 r. prezydenta Madura i jego socjalistyczną ekipę. Pod ich rządami wenezuelski sektor naftowy odczuwał skutki kryzysu trawiącego całe państwo. Brakowało pieniędzy na jego modernizację oraz uruchamianie wydobycia z nowych złóż. Na to nałożyły się skutki sankcji wprowadzonych przez USA po sfałszowanych przez Madura wyborach prezydenckich z 2018 r. Uniemożliwiają one państwowemu koncernowi naftowemu PDVSA zaciąganie długów na rynkach międzynarodowych.
Swoje zrobiła też fatalna polityka kadrowa w tym koncernie. Administracja Madura już na samym początku rządów przeprowadziła w nim czystki, choć przecież i tak zarządzali nim wcześniej ludzie z socjalistycznej ekipy poprzedniego prezydenta Hugo Cháveza, będącego politycznym mentorem Madura. O ile jednak Chávez postawił na dosyć kompetentnych menedżerów, to Maduro sięgnął po nominatów politycznych bez odpowiedniego przygotowania. Pieniądze przeznaczone na rozwój spółki były przeznaczane na spłatę długów kraju, szczególnie wobec Chin.