Atak Hamasu na Izrael dokonany 7 października na pewno zszokował sporą część świata. Oto bowiem palestyńskiemu ugrupowaniu zbrojnemu udało się nie tylko przerwać mur na granicy Strefy Gazy, ale też zadziwiająco łatwo przejąć znajdujące się w pobliżu bazy Izraelskich Sił Obronnych (IDF), zdobyć w nich ciężki sprzęt, wziąć jeńców i polować na cywilów w izraelskich kibucach, miasteczkach, a nawet w takim strategicznym mieście portowym, jakim jest Aszkelon. Izrael w ciągu kilku godzin stracił ponad 1300 zabitych. Dla tak małego kraju była to masowa rzeź. Odpowiedzią na nią była więc kampania brutalnych bombardowań gęsto zaludnionej Strefy Gazy i szykowanie się do inwazji na ten teren. Zapowiada się dalsza część wojennej rzezi. Czy jednak rozleje się ona szerzej na Bliski Wschód, uruchamiając przeciwko Izraelowi również Hezbollah w południowym Libanie i siły irańskie w Syrii?
Jak na razie reakcja rynków była nerwowa, ale daleka od paniki. Szekel izraelski osłabł w ciągu dziesięciu dni o ponad 4 proc. wobec dolara i w połowie tego tygodnia za 1 USD płacono ponad 4 szekle, co było najwyższym kursem od ponad dziesięciu lat. Ropa Brent zdrożała. Jej notowania zbliżały się w połowie tygodnia do 92 USD za baryłkę. Był to zaledwie ich powrót na poziom z początku miesiąca, czyli do poziomu nieco niższego niż we wrześniowym szczycie. Nawet i bez ryzyka większej wojny miała ona powody, by drożeć. (Choćby ograniczenia w produkcji surowca, które utrzymuje Arabia Saudyjska.) Rzekoma zapowiedź Kataru wstrzymania eksportu gazu okazała się prymitywnym fake newsem. Po ataku Hamasu wyraźnie zyskało za to złoto. Od 6 października zdrożało o około 100 USD, do ponad 1920 USD za uncję. Niepokój co do dalszego rozwoju sytuacji dał więc o sobie znać na rynkach, ale inwestorzy wyraźnie uznali, że konflikt pomiędzy Izraelem a Hamasem da się ograniczyć. Utwierdziło ich w tym opóźnianie się izraelskiej ofensywy lądowej oraz przywrócenie przez Izrael (po naciskach USA) dostaw wody do południowej części Strefy Gazy.
Będzie szok naftowy?
– Inwestorzy nie w pełni wyceniają ryzyko przekształcenia się konfliktu Izraela z Hamasem w większą wojnę regionalną. Główny scenariusz dla rynków, czyli ten, w którym Izrael będzie okupował Gazę, jest brzydki, ale konflikt jest w nim ograniczony. To dlatego ceny ropy mocno nie wzrosły – stwierdził w rozmowie z agencją Bloomberga Nouriel Roubini, prezes firmy badawczej Roubini Macro Associates i zarazem ekonomista, który przewidział kryzys z 2008 r. Jego zdaniem, gdyby jednak doszło do włączenia w ten konflikt Iranu na dużą skalę, to mogłoby to prowadzić do wzrostu cen ropy i wywołać szok stagflacyjny w gospodarce globalnej.
O wstrząs podażowy na rynku naftowym jest obecnie stosunkowo łatwo. To skutek przyjętej przez OPEC strategii podbijania cen surowca za pomocą ograniczeń w produkcji. We wrześniu kraje OPEC wydobywały łącznie 27,97 mln baryłek ropy dziennie, podczas gdy ich moce produkcyjne wynosiły 34,15 mln baryłek dziennie. Arabia Saudyjska wydobywała wówczas 9 mln baryłek dziennie, podczas gdy teoretycznie była w stanie produkować 12 mln baryłek dziennie. Jest bardzo mało prawdopodobne, by Saudowie zdecydowali się na embargo naftowe dla państw wspierających Izrael (takie jak po wojnie Jom Kippur z 1973 r.), i nie wygląda na to, by na taki krok zdecydowali się inni producenci. Bliskowschodnim producentom zależy na utrzymaniu wysokich cen ropy, ale mają pewnie świadomość, że nie mogą one być zbyt wysokie, by za bardzo nie osłabić popytu. Ewentualne zakłócenia dostaw mogą więc głównie dotknąć ropy z Iranu, której we wrześniu wydobywano 3,05 mln baryłek dziennie.