Nowością są z pewnością auta mniejsze – Chevrolet aveo, no i Fiat 500, co do którego sukcesu jest tutaj sporo wątpliwości, bo Amerykanie są zbyt duzi, żeby wygodnie móc nim jeździć. Z tą opinią stara się walczyć prezes Fiata/Chryslera, prawie dwumetrowego wzrostu Sergio Marchionne, który kiedy tylko ma okazję, także i tutaj w Detroit, wsiada do tego autka i zapewnia, że jest mu bardzo wygodnie. Jemu być może, ale jeśli ktoś usiądzie za nim, będzie czuł się zdecydowanie mniej komfortowo. – To nie jest auto na wycieczki amerykańskich rodzin – żartował Marchionne. – Ale cztery laptopy z tyłu się zmieszczą – pokazywał, otwierając bagażnik.
W wypowiedziach tak prezesów koncernów, jak i analityków dawno nie było słychać tyle optymizmu. Chociaż Amerykanie przyznają, że tak naprawdę uratował ich popyt na auta na świecie. Teraz muszą walczyć o odzyskanie miejsca na rynku amerykańskim.
Dzisiaj 70 proc. sprzedaży General Motors pochodzi spoza Stanów Zjednoczonych, a w ubiegłym roku GM sprzedał w Chinach 2,35 mln aut. Podobnie jest z Chryslerem, którego mocno wspiera Fiat, oraz Fordem.
– Rynek amerykański musi się ruszyć – zaklina rzeczywistość Ellen Hughes Cromwick, główna ekonomistka Forda. –Przecież jeśli po drogach Stanów Zjednoczonych jeździ dzisiaj 240 mln aut, to wcześniej czy później ich właściciele będą chcieli mieć nowy model. Optymizmem tryska również Marchionne. – Branża wzięła właśnie zakręt i wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Jestem naprawdę optymistą, kiedy myślę o 2011 roku. Chrysler w zeszłym roku zanotował 17-proc. wzrost sprzedaży.
Z udziału w tegorocznym salonie zrezygnowały Nissan i Mitsubishi – ich nieobecność najbardziej zaskakuje. Ale nie widzą sensu pokazywania się tutaj również Rolls-Royce, Suzuki i Aston Martin, których stoiska w poprzednich przedkryzysowych latach były oblegane. To dziwi, zwłaszcza że Mitsubishi miałby czym się pochwalić – jego elektryczny Fisker z pewnością budziłby zainteresowanie w „Elektrycznej Alei” w centrum wystawowym Cobo Center.