Afera Panama Papers, czyli wielki wyciek danych z panamskiej kancelarii Mossack Fonseca, zwróciła uwagę światowej opinii publicznej na problem rajów podatkowych i fortun ukrywanych tam przez nieuczciwych polityków, gangsterów, celebrytów i chciwe korporacje. Wylano morze farby drukarskiej na rytualne potępianie takich krajów jak Panama i takich terytoriów zależnych jak Bahamy, które umożliwiają podatkowym cwaniaczkom tego typu sprytne praktyki. Nawet gdyby jednak rządy potępianych państw i terytoriów uszczelniły swoje systemy finansowe tak, by nie mógł się tam prześlizgnąć nawet jeden podejrzany banknot dolarowy, to nie rozwiązałoby to problemu rajów podatkowych. Wyspy fiskalnej szczęśliwości funkcjonują bowiem również wewnątrz państw rozwiniętych, a za największy na świecie raj podatkowy zaczynają być uznawane Stany Zjednoczone.
Typowy liberalny stan
Gdy w 2008 r. ówczesny demokratyczny kandydat na prezydenta Barack Obama krytykował karaibskie raje podatkowe, przytoczył przykład budynku na Kajmanach, w którym zarejestrowanych było 12 tys. firm. – To albo największy budynek na świecie, albo największy przekręt podatkowy w historii – złośliwie zauważył Obama. Jego druga kadencja prezydencka zbliża się do końca, a takie centra dla spółek-skrzynek pocztowych wciąż funkcjonują. W jednym z nich zarejestrowanych jest 250 tys. firm. Jego adres to: 1209 North Orange St., Wilmington w amerykańskim stanie Delaware.
Delaware to liczący zaledwie 900 tys. mieszkańców stan Wschodniego Wybrzeża, położony stosunkowo blisko amerykańskiej stolicy. Jego gubernator jest demokratą, podobnie jak obydwaj kongresmeni i senator z tego stanu. To również stan wiceprezydenta Joego Bidena. Delaware słynie głównie z tego, że przyciąga amerykańskie i zagraniczne firmy swoim bardzo liberalnym prawem podatkowym i przepisami dotyczącymi zakładania spółek. Stworzyć anonimową firmę wydmuszkę jest tam łatwiej, niż np. dostać kartę wędkarską. Korzystają z tego takie korporacyjne giganty, jak American Airlines, Apple, Bank of America, Berkshire Hathaway, Cargill, Coca-Cola, Ford, General Electric, Google, JPMorgan Chase czy Wal-Mart. Spółek jest tu o około 50 tys. więcej niż mieszkańców. W zeszłym roku zarejestrowano ich tam 133 tys. Podatki od spółek przynoszą stanowemu budżetowi około 900 mln USD rocznie. – Spółki wybierają nasz stan i jesteśmy z tego dumni. Spędziliśmy dużo czasu, podróżując po USA i za granicą, by ludzie dowiedzieli się, że Delaware to świetne miejsce do robienia biznesu – chwali się Richard Geisenberger, zastępca sekretarza stanu Delaware.
Przepisy obowiązujące w tym stanie często doprowadzają do bólu głowy stróżów prawa. – Jeśli ktoś prowadzi śledztwo i natrafia na spółkę zarejestrowaną w Delaware, to wchodzi w ślepy zaułek. Nieważne, czy jest z FBI, lokalnej czy stanowej policji. Nawet Departament Sprawiedliwości nie dostanie informacji – twierdzi John Cassara, były agent specjalny Departamentu Skarbu. Nic dziwnego więc, że spółki wydmuszki zakładali w Delaware m.in. znany rosyjski handlarz bronią Wiktor But czy też gangsterzy z Serbii i Rumunii. Po wyborach prezydenckich sytuacja raczej niewiele się zmieni. Spółki w budynku przy 1209 North Orange St. mają bowiem i Hillary Clinton, i Donald Trump.
Konkurencja dla Bahamów
Bogaci ludzie, którym zależy na finansowej dyskrecji, oprócz Delaware często wybierają również Nevadę i Wyoming jako miejsce na ukrycie swoich pieniędzy. Ale na tym się nie kończy lista stanów przyjaznych kapitałowi z nieznanych źródeł. Na przykład po tym, gdy amerykańscy śledczy zajęli się tajnymi szwajcarskimi kontami Amerykanów, pieniądze z tych kont były często transferowane do Dakoty Południowej. – Anonimowe spółki można zakładać praktycznie wszędzie w USA. Powodem, dla którego ludzie wiedzą o takich rozwiązaniach w Delaware, Nevadzie i Wyoming, jest to, że stany te reklamują się na skalę międzynarodową – twierdzi Heather Lowe, prawniczka z organizacji Global Financial Integrity.