Pierwsza dekada miesiąca upłynęła pod znakiem w pełni kontrolowanej korekty sierpniowego rajdu, po czym poszczególne rynki przystępowały do poprawiania ustanowionych w jego trakcie maksimów. Pierwszy uczynił to S&P 500, co było zgodne z globalnym układem sił, jaki zapanował po marcu tego roku, kiedy na amerykańskim rynku akcji doszło do uformowania cyklicznego ekstremum nastrojów. Historycznymi prawidłowościami związanymi z nastrojami można by też tłumaczyć relatywną słabość rodzimego rynku, dla którego kwestia testu sierpniowego maksimum pozostaje nadal odległą perspektywą (ściśle rzecz ujmując, w przypadku naszego rynku chodzi o maksimum z pierwszej sesji września).
Nie można przy tym wykluczyć, że perspektywa ta stanie się niebawem tym mocniej problematyczna, jeśli WIG, zamiast przystąpić do nadrabiania zaległości do rynków bazowych, udanie przetestowałby minimum 81,0 tys. pkt z 23 września, czy wręcz nieosiągalna, jeśli nie utrzymałby się także sierpniowy dołek 77,4 tys. pkt. Pozostając przy kwestii relatywnej słabości rodzimego rynku, zastanawiający jest też fakt, że do próby zmiany tej niekorzystnej sytuacji zupełnie nie została wykorzystana okazja w postaci niedawnego, raczej niespodziewanego na obecnym stopniu zaawansowania hossy, ożywienia na emerging markets.