W ostatnich tygodniach WIG20 poruszał się w konsolidacji, w pobliżu 1750 pkt. Przedłużający się ruch boczny był następstwem dynamicznego rajdu w górę, który obserwowaliśmy na przełomie października i listopada, zapoczątkowanym zmianą oczekiwań inwestorów wobec polityki Fedu. Po lepszych, niż się spodziewano, danych o inflacji inwestorzy zaczęli liczyć na złagodzenie ścieżki podwyżek stóp procentowych. Stanowcze zapowiedzi przedstawicieli Fedu nieco kruszyły szeregi popytu, jednak we wtorek historia się powtórzyła. Najświeższe dane o inflacji w USA były lepsze od prognoz, a to przełożyło się na silne zwyżki akcji. Dodajmy, że fundamenty pod dobre zachowanie akcji w Europie dały zwyżki na Wall Street w pierwszym dniu tygodnia, a także w Azji we wtorek. WIG20 na początku dnia jednak się wahał, a obroty były wyjątkowo niskie. Większość przedpołudnia indeks dużych spółek spędził tuż pod linią wyznaczającą poziom zamknięcia z poniedziałku. Po południu, w reakcji na wspomniane dane z USA, inwestorzy zaczęli się przepychać w kolejce do zakupów. WIG20 niemal jednym susem wzbił się o kilkadziesiąt punktów, przełamując na moment pułap 1800 pkt. Ostatnio tak wysoko widzieliśmy WIG20 w pierwszej połowie czerwca.

Niestety, do końca sesji popytowi nie udało się utrzymać okrągłego poziomu. WIG20 zakończył handel na niecałych 1785 pkt, co i tak oznaczało wzrost o 1,67 proc. Indeks dużych spółek zyskał zatem w jeden dzień około 29 pkt, ale zamknięcie wypadło 19 pkt poniżej dziennego maksimum. Nie świadczy to najlepiej o stanowczości popytu, choć wybicie z konsolidacji jest faktem.

Wtorek pokazał, że atmosfera na GPW w największym stopniu zależy od sytuacji rynku amerykańskiego. Tymczasem dzienne świece S&P 500 i Nasdaqa w czasie zamykania europejskich giełd zaczęły przybierać kolor czarny, choć indeksy oczywiście nadal zwyżkowały.