Pierwszego stycznia rzeczywiście to zobaczyliśmy, bo ceny kawy poszły w górę. Ale potem, w kolejnych dniach, stopniowo spadały. Niektóre kawiarnie zorientowały się, że życzą sobie za dużo i że ludzie nie chcą kupować. Teraz, mając oficjalne dane urzędu statystycznego, szacujemy, że wpływ wprowadzenia euro na roczną stopę inflacji wyniósł od 0,3 do 0,4 punktu procentowego. Inflacja faktycznie spadła w styczniu w stosunku do grudnia (z 13,1 do 12,7 proc. rok do roku – red.), ale spodziewaliśmy się, że spadłaby nieco bardziej, gdyby nie to zaokrąglenie podwyżek cen, szczególnie w usługach. Jest to zgodne z doświadczeniami innych krajów, które przyjęły euro przed nami.
Jeśli się nie mylę, w Chorwacji wprowadzono przepisy zabraniające detalistom nieuzasadnionych – tzn. spowodowanych jedynie zmianą waluty - podwyżek cen. Jak można jednak zweryfikować, co jest uzasadnione w środowisku wysokiej inflacji? Tym bardziej, że na przełomie roku handlowcy tradycyjnie zmieniają swoje cenniki.
Prawo mówi jedynie, że przy zmianie ceny z kun na euro należy używać oficjalnego kursu wymiany, a także podawać ceny w obu walutach. Ustawa ta obowiązuje od września ub.r. i będzie obowiązywać do końca roku. Zmiany ceny 1 stycznia z jakiegokolwiek innego powodu niż niewłaściwe przeliczenie kursu, niektórzy mogliby uznać za nieuzasadnione, ale nie były one zabronione. Obowiązkowe było i jest jedynie podwójne publikowanie cen i stosowanie oficjalnego kursu wymiany.
Wspomniał pan, że chorwackie władze podjęły decyzję o przystąpieniu do strefy euro jeszcze w 2017 roku. Jakie były główne argumenty na rzecz zmiany waluty? Jakie były oczekiwane korzyści z tytułu przyjęcia euro?
Dla nas główną oczekiwaną korzyścią z wejścia do strefy euro było wyeliminowanie ryzyka kursowego. W Chorwacji jest to szczególnie ważne, ponieważ na długo przed wejściem do strefy euro, od czasów byłej Jugosławii, nasza gospodarka była mocno „zeuroizowana”. Najpierw posługiwaliśmy się marką niemiecką, a potem euro. W rezultacie około połowa depozytów w naszym systemie bankowym była w euro, a banki indeksowały kredyty do euro. Wymagało to prowadzenia polityki pieniężnej stabilizującej kurs kuny. Tak więc przez ostatnich 30 lat, od 1993 r., kuna była zasadniczo powiązana najpierw z marką niemiecką, a następnie z euro. Kurs nie był sztywny, ale wahania w ciągu roku były naprawdę niewielkie, zwykle nie więcej niż o 2-3 proc. Oznacza to, że tak naprawdę nie odnosiliśmy korzyści związanych z posiadaniem własnej waluty. Nie mogliśmy zdewaluować kuny, aby zwiększyć naszą konkurencyjność, ponieważ spowodowałoby to problemy, takie jak gwałtowny wzrost zadłużenia w walucie krajowej. A jednocześnie nie mieliśmy korzyści z posiadania euro. Główną z nich jest spadek premii za ryzyko kraju, która wynika z przystąpienia do drugiego najważniejszego obszaru walutowego na świecie. Nie mieliśmy też dostępu do instrumentów Europejskiego Banku Centralnego, które okazały się bardzo skuteczne podczas ostatnich dwóch kryzysów, ani do Europejskiego Mechanizmu Stabilności. Zamiast tego mieliśmy wyższe koszty transakcyjne. To dla nas, jako kraju turystycznego, bardzo ważne. Turyści przyjeżdżają do nas bowiem głównie ze strefy euro. Tak więc korzyści z przynależności do strefy euro wyraźnie przewyższają koszty z tym związane, które są niemal zerowe, ponieważ i tak nie używaliśmy kursu walutowego jako narzędzia polityki pieniężnej.
Na czym polegało, od strony technicznej, stabilizowanie kursu kuny w ostatnich 30 latach? Czy oznaczało to, że aby przyciągnąć zagraniczny kapitał, musieliście utrzymywać stopy procentowe wyżej niż w strefie euro? Czy też, jak w Danii, bank centralny Chorwacji kopiował po prostu politykę EBC?