Koniec sierpnia jest dla polskiego rynku kapitałowego o tyle szczególnym momentem, że wówczas poznajemy kwotę, jaką nadzorca obciąży inwestorów za usługi w danym roku. W tym roku zwiększył sobie koszty nadzoru ze 107,1 mln zł do 130,5 mln zł, czyli o 22 proc. A sięgając roku 2019, kiedy to planowane koszty nadzoru wynosiły 58,7 mln zł, mamy wzrost o 126 proc. Oczywiście kwota ta nie zabije rynku w krótkim okresie, choć na rzut oka widzimy odwrotną proporcjonalność – im bardziej się nadzór rozwija, tym bardziej rynek się zwija. Natomiast w długim okresie ważna jest nawet nie tyle kwota, co styl podnoszenia opłat.
Problem polega na tym, że jest to styl zaskakująco dowolny. Budżet nie jest wynikiem konsultacji z inwestorami, ale arbitralnej decyzji nadzorcy. Nie zapytano inwestorów, czy życzą sobie więcej tego samego za większe pieniądze, czy może woleliby zmienić priorytety nadzorcze, czy może nawet zechcieliby płacić jeszcze więcej, ale za realizację usług, na których im zależy, a nie na prowadzeniu działań, na które nie mają żadnego wpływu.
Inwestorzy są absolutnie najważniejszymi uczestnikami rynku. Jeśli nie będą mieli do niego zaufania, jeśli nie będą się czuli wystarczająco chronieni, jeśli nie będą mieli przekonania, że ich pieniądze są bezpieczne, to rynek upadnie. Dlatego pieniądze te poddane są bardzo rygorystycznej kontroli. Emitenci kontrolowani są wewnętrznie przez komitety audytu, a zewnętrznie przez biegłych rewidentów oraz – z uwagi na bardzo ostre rygory przejrzystości informacyjnej – przez inwestorów. Dodatkowo wynagrodzenia kadry menedżerskiej mogą być wypłacane wyłącznie w zgodzie z polityką wynagrodzeń, przyjętą przez inwestorów i kontrolowaną przez audytorów.
Instytucje finansowe poddane są jeszcze ostrzejszemu nadzorowi – akceptacji podlegają wszelkie regulaminy, prowadzone są kontrole weryfikujące stosowanie tych regulaminów w praktyce, analizowane są stawki opłat i sposoby ich naliczania. Bonusy dla menedżerów wypłacane są z kilkuletnim odroczeniem (i tylko wówczas, jeśli spełnione zostaną określone warunki), aby mieć pewność, że podejmując decyzje kierują się celami długoterminowymi, a nie realizacją szybkich zysków, za które przyjdzie zapłacić w przyszłości.
Na tle powyższych uregulowań niezwykle dziwi gospodarowanie pieniędzmi inwestorów przez organ nadzoru, które nie podlega merytorycznej ocenie ani w kontekście realizacji swych zadań, ani efektywności wydatkowanych środków. Nie wiemy, na co przeznaczone zostaną dodatkowe pieniądze, tak samo, jak nie wiemy, na co były przeznaczane w latach poprzednich. Nie jest przewidziany tryb rozliczania nadzorcy z jakości i efektywności przeprowadzonych działań nadzorczych. Być może część z nich nie jest inwestorom niezbędna? Może część można zrealizować taniej? Albo i drożej, ale z większą korzyścią dla inwestorów?