„SS Gairsoppa", parowiec należący do British Indian Steam Navigation Company, w grudniu 1940 r. wyszedł w morze z portu w Kalkucie, zmierzając do Liverpoolu. Na pokładzie okrętu znajdowało się ponad 80 członków załogi. Ładownie statku zapełnione były herbatą, żelazem i tonami srebra. W okolicach Sierra Leone „Gairsoppa" dołączyła do wojskowego konwoju, wraz z którym miała pokonać wody Północnego Atlantyku. Trudne warunki pogodowe sprawiły, że kapitan okrętu, w obawie przed niewystarczającymi zapasami węgla, podjął decyzję o zmianie portu docelowego na irlandzkie Galway i odłączeniu się od konwoju. 17 lutego 1941 r. osamotniony parowiec zaatakował niemiecki U-Boot. Wystarczyła pojedyncza torpeda, która rozerwała kadłub statku, by doprowadzić do zatopienia okrętu wraz z cennym ładunkiem.
Do kogo należy skarb?
„Gairsoppa" osiadła na głębokości 4,7 tys. m, około 300 mil (480 km) na południowy zachód od wybrzeży Irlandii. Przez wiele lat dotarcie do wraku było w zasadzie niemożliwe z uwagi na niewystarczająco zaawansowaną technologię.
Wraz z jej rozwojem pojawili się jednak chętni do podjęcia trudnej misji eksploracji parowca. Sukcesem zakończyła się operacja przeprowadzona przez amerykańską spółkę Odyssey Marine Exploration. W lipcu ubiegłego roku udało się jej wydobyć z wraku 48 ton srebra. Według ówczesnej ceny kruszec miał wartość ok. 38 mln USD. Zdaniem przedstawicieli firmy w ładowniach statku miało zalegać łącznie nawet 240 ton srebra.
Firma Odyssey, która wyłożył własne środki na poszukiwania okrętu, działała na mocy porozumienia z rządem brytyjskim. Zgodnie z nim do spółki trafi aż 80 proc. wartości odzyskanego surowca. Londyn zadowoli się zaledwie 20 proc. To bardzo nietypowe podejście w biznesie obejmującym poszukiwanie skarbów we wrakach zatopionych okrętów. Największy problem wynika bowiem z tego, że wiele statków leży w morskich głębinach od stuleci. Po takim czasie niezmiernie trudno ustalić, kto jest właścicielem jego zawartości, tym bardziej że okręt mógł należeć na przykład do króla, ale transportować ładunek prywatny. Albo jego zawartość mogła być przemycana. Nie mówiąc o tym, że ktoś musi przecież zainwestować czas i duże środki finansowe, by zlokalizować i wydobyć skarb.
Hiszpanie idą do sądu, Anglicy wolą się dogadać
Prawo morskie zakłada wprawdzie, że wrak należy do tej osoby, która jako pierwsza wydobędzie z niego jakiś przedmiot, ale dzieje się tak, pod warunkiem że nikt inny nie rości sobie do niego żadnych pretensji. I tu zaczynają się prawdziwe schody, ponieważ zazwyczaj roszczenia do większości wydobywanych okrętów wysuwają Hiszpanie. I nie uznają przy tym żadnych układów.