Debiut „Parkietu” w lutym 1994 r. zbiegł się w czasie z końcówką pierwszej hossy na warszawskiej giełdzie. Euforia, która wówczas ogarnęła masy Polaków inwestujących swoje oszczędności na giełdzie, ustąpiła jednak szybko miejsca zbiorowej rozpaczy. Nastąpił największy w historii polskiej giełdy krach i na warszawski parkiet zawitała pierwsza bessa. Dramat drobnych akcjonariuszy najlepiej podsumował ówczesny naczelny gazety Krzysztof Szwedzik w komentarzu po jednej ze spadkowych sesji: „Wielu z nich zainwestowało na giełdzie oszczędności swego życia i nie podejrzewam, by jeszcze raz dali się komukolwiek namówić na zakup akcji”. Słowa okazały się prorocze, bo przez kilka następnych lat POK-i i sale dogrywek, gdzie do tej pory tłumnie gromadzili się drobni inwestorzy śledzący na bieżąco giełdowe notowania, świeciły pustkami.
Niedługo potem byliśmy świadkami narodzin najbardziej rozpoznawalnego indeksu warszawskiej giełdy – WIG20. Warto przypomnieć, że gdy w połowie kwietnia 1994 r. rozpoczynano jego publikację, giełda funkcjonowała w zupełnie innej rzeczywistości niż obecnie. Sesja odbywała się trzy razy w tygodniu. Inwestorzy mieli do wyboru akcje jedynie 24 firm (dziś na rynku głównym jest ich 410, a kolejne 358 na NewConnect). Wówczas kapitalizacja giełdy wynosiła zaledwie 8 mld zł i była blisko 200 razy mniejsza niż obecnie. W 2000 r. na warszawskiej giełdzie miała miejsce inna technologiczna rewolucja. Biura w byłej siedzibie Komitetu Centralnego PZPR przy Nowym Świecie, które trzeba było dzielić z innymi najemcami, udało się zamienić na nowoczesny budynek przy Książęcej. Ale prawdziwym skokiem w nowoczesność było uruchomienie w tym samym roku Warsetu, nowego systemu informatycznego giełdy. Mimo niewielkich kłopotów z liczeniem indeksów podczas pierwszej sesji „Parkiet” mógł dumnie ogłosić na pierwszej stronie obok zdjęcia uśmiechniętego ówczesnego prezesa giełdy Wiesława Rozłuckiego: „Warset naprawdę działa”. W momencie uruchomienia Warset był jednym z najnowocześniejszych systemów tego typu na świecie – przetrwał do 2013 r., gdy został zastąpiony przez system UTP.
Funkcjonowanie giełdy nie mogło się obyć bez skandali, których kulisy raz na jakiś czas zapełniały kolumny gazety. Bardzo szerokim echem odbiła się w środowisku inwestorów tzw. afera 100 sekund. 4 lutego 2004 r. na rynku kontraktów terminowych na indeks WIG20 doszło do niecodziennych wahań, wywołanych przez dwa potężne zlecenia złożone przez pracownika jednego z domów maklerskich. Już nazajutrz w „Parkiecie” można było przeczytać, że całe zdarzenie to zwykły przekręt. Szybko wyszło na jaw, że było ustawione przez dwóch inwestorów, którzy dopuścili się manipulacji kursem. Niecałe dwa miesiące później głównym bohaterom afery przedstawiono prokuratorskie zarzuty, ale finału w sądzie sprawa doczekała się dopiero po 14 latach. Pocieszeniem może być fakt, że giełda wyciągnęła wnioski z tamtej historii i niedługo po tym zdarzeniu zmniejszyła ograniczenie wahań kursów na rynku kontraktów z 10 do 5 proc. na sesji giełdowej (tzw. widełki statyczne). W 2006 r. GPW wprowadziła dodatkowe zabezpieczenie w postaci tzw. widełek dynamicznych, które mają chronić inwestorów przed zbyt gwałtownymi zmianami cen.
Przez hossy i bessy
Największe emocje wśród inwestorów rozpalały jednak hossy i bessy, które dla dziennikarzy „Parkietu” i analityków zawsze były wyzwaniem z powodu podejmowania nieustannych prób przewidzenia końca trwającego trendu. U szczytu pamiętnej hossy lat 2003–2007, przy okazji okrągłej rocznicy październikowych krachów z lat 1987 i 1997, nie zawahano się postawić pytania: „czy grozi nam powtórka?”. Wkrótce potem wieloletni trend wzrostowy załamał się i nastąpiło powolne osuwanie się od szczytów, a prawdziwy krach nastąpił dokładnie rok później, w październiku 2008 r., gdy upadek amerykańskiego banku Lehman Brothers wywołał ogólnoświatową panikę na giełdach.