W ostatnich tygodniach wielu ludzi mogło dojść do wniosku, że rynek naftowy oszalał. Miesiąc temu baryłka ropy gatunku Brent kosztowała 94 USD, co było ceną o 23 proc. wyższą niż na początku roku. Po wybuchu wojny w Ukrainie ropa zaczęła drożeć jeszcze szybciej. 7 marca cena baryłki surowca gatunku Brent doszła aż do 139 USD i pojawiały się prognozy, że w ciągu kilku miesięcy osiągnie zabójczy dla wielu gospodarek poziom 200 USD. Osiem dni później była już jednak poniżej 100 USD. Wygląda na to, że niepewność na rynku naftowym będzie utrzymywała się jeszcze długo, niezależnie od tego, jak zakończy się wojna w Ukrainie. Obecnie rosyjska ropa jest „toksyczna" dla wielu traderów. Dochodziło już do aukcji, w których oferowano ją ze zniżką wynoszącą prawie 30 USD za baryłkę (w stosunku do ropy Brent) i nikt nie chciał jej kupować. Całkowite jej zastąpienie na rynku będzie jednak trudne. Będzie wymagało geopolitycznej finezji oraz realizmu gospodarczego. Wszak mowa o wypełnieniu na rynku dziury po kraju będącym jednym z największych producentów tego surowca na świecie.
Dziura w produkcji
Według danych Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) produkcja ropy naftowej w Rosji wynosiła w styczniu 10 mln baryłek dziennie. To stawiało Rosję na trzecim miejscu pod tym względem. Wyprzedzały ją tylko Arabia Saudyjska (10,1 mln baryłek dziennie) i USA (11,6 mln baryłek dziennie). Oczywiście nie cała rosyjska ropa szła na eksport. W grudniu wysyłano jej w świat 5 mln baryłek dziennie. Część z tej ropy nadal będą kupowały Chiny oraz inne kraje zaprzyjaźnione. Mogą one wykorzystać trudną sytuację swojego dostawcy i uzyskać u niego spore rabaty cenowe. (Indie już zadeklarowały, że chętnie skorzystają z dużych zniżek na rosyjski surowiec.) Zachodnie koncerny najprawdopodobniej jednak będą nadal trzymały się z daleka od „krwawej" rosyjskiej ropy. IEA spodziewa się więc, że w kwietniu produkcja surowca w Rosji spadnie aż o 3 mln baryłek dziennie.
„Wywiad energetyczny szacuje, że rosyjski eksport ropy już się zmniejszył o 1 mln baryłek dziennie, a produktów naftowych o 1,5 mln baryłek dziennie. Przy ograniczonych rosyjskich zdolnościach do magazynowania te zakłócenia powinny również z pewnym opóźnieniem doprowadzić do spadku produkcji. Biorąc pod uwagę miejsce Rosji na rynku naftowym, zdolności innych krajów do zrównoważenia tych strat w produkcji są ograniczone" – piszą analitycy UBS.
– Ogólnie mogę powiedzieć, że obecnie nie można w pełni zastąpić rosyjskiej ropy na rynkach, ale jej zakupy przez część krajów spoza Zachodu zmniejszyły ryzyko tego, że dostawy tego surowca zostaną kompletnie odcięte – mówi „Parkietowi" Ole Hansen, dyrektor ds. strategii rynków surowcowych Saxo Banku. Zwraca on jednak uwagę na to, że na rynku dają o sobie znać też czynniki popytowe, które pozwalają na ograniczenie wzrostu cen. – Duża przecena na rynku naftowym była głównie napędzana oczekiwaniami dotyczącymi niższego popytu. Wchodzimy już przecież w miesiące wiosenne, a miliony obywateli Chin są objęte lockdownem covidowym. Ponadto wcześniejszy silny wzrost cen oleju napędowego mógł już doprowadzić do zmniejszenia popytu, gdyż konsumenci wstrzymują się z zakupami – dodaje Hansen.
By jednak maksymalnie ograniczyć skutki zniknięcia części rosyjskiej ropy z rynków, trzeba przede wszystkim doprowadzić do zwiększenia produkcji surowca w innych krajach. Starania o zwyżkę wydobycia już prowadzą do zadziwiających wolt geopolitycznych. Przyczyniły się m.in. do szybkiej poprawy relacji USA z ich „starymi wrogami" – Iranem i Wenezuelą.