Wzrost stóp procentowych już teraz budzi niemałe kontrowersje. Jak bardzo jeszcze Rada Polityki Pieniężnej musi podnieść stopy procentowe, żeby wypełnić swój mandat, tzn. obniżyć inflację do 2,5 proc. w średnim terminie?
Każdy, kto odpowie na to pytanie, jest niekompetentny. Ja nie odpowiem, bo nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem przecież, jak będzie prowadzona polityka fiskalna. Jeżeli tak jak do tej pory będzie cały czas narastał deficyt sektora finansów publicznych, to stopy procentowe będzie trzeba dalej podnosić do 15–20 proc. i dalej. Jeśli deficyt się będzie zmniejszał, rząd będzie ograniczał popyt na rynku towarów i usług, zamiast go wzmagać, to podwyżki stóp będą mniejsze. Nie wiemy też oczywiście, co się będzie działo z cenami ropy i gazu.
Czy żeby można było mówić o skutecznej walce z inflacją, która w kwietniu wyniosła 12,4 proc. rok do roku, stopa referencyjna NBP powinna być wyższa? Innymi słowy, czy realna stopa procentowa powinna być dodatnia?
Przede wszystkim inflacja w Polsce nie wynosi 12,4 proc., tylko 14,5 proc. NBP ocenia, że tzw. tarcze antyinflacyjne obniżają wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI) o 2,1 pkt proc. Ale to jest tylko wskaźnik, a nie zjawisko. Ten wskaźnik został po prostu przeskalowany. Wskaźnik inflacji zrówna się z inflacją, gdy tylko tarcze wygasną. I to powinien być punkt odniesienia dla polityki pieniężnej. Niestety, w tej polityce w ostatnich latach popełniono poważne błędy. Największy popełniono w 2019 r., gdy NBP w ogóle nie reagował stopami procentowymi na wzrost inflacji, która w rezultacie do lutego 2020 r. doszła do 4,7 proc. Na czas epidemii inflacja chwilowo spadła, ale już w lutym 2021 r. wynosiła 5 proc. Mieliśmy narastającą presję inflacyjną, tworzoną m.in. przez rosnący deficyt sektora finansów publicznych. Później na to nałożyło się potężne luzowanie ilościowe polityki pieniężnej w czasie epidemii. NBP wpompował do gospodarki około 150 mld zł.