W ostatnich tygodniach indeksy warszawskiej giełdy złapały zadyszkę, mając problem z kontynuacją zwyżek z początku roku. Czy w związku z tym może się sprawdzić stare giełdowe powiedzenie, sugerujące sprzedaż portfela akcji w maju?
Jesteśmy w dalszym ciągu optymistycznie nastawieni do krajowego rynku akcji. Zakładamy, że obserwowane wyhamowanie zwyżek na GPW to jedynie przystanek w trwającym trendzie. Jest to zupełnie naturalne zjawisko. Po silnych zwyżkach rzędu 20–30 procent w zaledwie kilka miesięcy należało się liczyć z korektą. Warto jednak przy tym zauważyć, jest ona dość płaska, co dobrze świadczy o sile naszego rynku. Może to wskazywać na wciąż duży optymizm inwestorów, którzy nie mają zamiaru za wszelką cenę pozbywać się posiadanych akcji przy obecnych poziomach cenowych, ponieważ zakładają, że w niedalekiej przyszłości będą one jeszcze droższe.
Do tej pory pomagało nam pozytywne nastawienie inwestorów z zagranicy. Czy w dalszym ciągu jesteśmy atrakcyjnym miejscem do lokowaniu kapitału dla globalnych graczy, biorąc pod uwagę zakładane przyspieszenie wzrostu polskiego PKB w 2017 roku?
Inwestorzy z zagranicy nabrali większego zaufania do naszego rynku, co w stosunkowo krótkim okresie znacząco podniosło notowania krajowych indeksów. Hossa nie nabrałaby jednak rozpędu, gdyby nie mocny argument w postaci krajowej gospodarki.
Mocne zachowanie naszej giełdy to splot dwóch głównych czynników: dyskontowanie oczekiwanego przyśpieszenia PKB w tym roku oraz globalna gra reflacyjna. Zwyżki na giełdzie trwają od przełomu listopada i grudnia, na co nałożyły się obydwa trendy. Rynek obecnie dyskontuje, że największe przyśpieszenie wzrostu nastąpi na przełomie III i IV kwartału i wszystko wskazuje na to, że tak się właśnie stanie. Jedyną niewiadomą jest skala tego przyśpieszenia.