Rynek pracy pełen tajemnic

Paweł Durjasz, z dyrektorem Biura Analiz Makroekonomicznych PZU rozmawia Grzegorz Siemionczyk.

Publikacja: 09.09.2017 14:51

Paweł Durjasz, dyrektor Biura Analiz Makroekonomicznych PZU

Paweł Durjasz, dyrektor Biura Analiz Makroekonomicznych PZU

Foto: Archiwum

Kilka instytucji finansowych, m.in. agencja ratingowa Moody's i Goldman Sachs, podwyższyło niedawno prognozy wzrostu polskiego PKB w tym roku do 4,3 proc. Aby taki wynik osiągnąć, w II połowie roku gospodarka musiałaby rosnąć w tempie około 4,6 proc. rok do roku. To prawdopodobne?

Nie jest to niemożliwe. My spodziewamy się, że w II połowie gospodarka będzie się rozwijała w tempie 4,3–4,4 proc. rok do roku, a w efekcie 2017 r. skończy się wzrostem PKB o 4,1 proc. Te prognozy bazują na założeniu, że odbiją się inwestycje publiczne, ale obniży się nieco dynamika konsumpcji.

Jeśli wierzyć wskaźnikom zaufania konsumentów do gospodarki, to w bieżącym kwartale dynamika konsumpcji może być nawet wyższa niż w zaskakująco udanym pod tym względem II kwartale.

Sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra. Zwiększa się zatrudnienie, a wskutek lekkiego spadku inflacji i przyspieszenia wzrostu płac w II kwartale wzrosła też realna dynamika wynagrodzeń. Do tego jest ciągle efekt 500+, bo choć ten program obowiązuje od II kwartału 2016 r., to musiał się najpierw „rozkręcić", a pieniądze z tych świadczeń nie były od razu wydawane. To tłumaczy przyspieszenie wzrostu konsumpcji w II kwartale (do 4,9 proc. rok do roku z 4,7 proc. w I kwartale – red.). Wkrótce wpływ tego programu na roczną dynamikę konsumpcji jednak wygaśnie. Negatywnie na wydatki wpłynąć może też obniżka wieku emerytalnego (wejdzie w życie w październiku – red.). Kilkaset tysięcy osób, które zdecydują się przejść na emeryturę, doświadczy bowiem spadku dochodów.

Odbicie inwestycji, które powoli staje się faktem, skompensuje z nawiązką wolniejszy wzrost konsumpcji?

Tak, dlatego zakładam, że w II połowie roku wzrost gospodarczy przyspieszy. To odbicie inwestycji opóźnia się. Dane dotyczące napływu środków kapitałowych z UE, wniosków o płatność z unijnych funduszy, nakładów inwestycyjnych samorządów oraz produkcji budowlano-montażowej pozwalały oczekiwać, że w II kwartale inwestycje infrastrukturalne mocniej wspierały ogólny wzrost inwestycji, niż pokazały oficjalne statystyki GUS (w II kwartale inwestycje wzrosły o 0,8 proc. rok do roku – red.). Dane Eurostatu potwierdzają, że w tym okresie zauważalny był tylko wzrost inwestycji mieszkaniowych i w środki transportu. Słabiej wzrosły inwestycje w maszyny i urządzenia. Są jednak przesłanki, aby oczekiwać, że w bieżącym półroczu dynamika inwestycji publicznych wzrośnie wyraźniej.

To w zasadzie dobra wiadomość, że polska gospodarka rozwija się w tempie bliskim 4 proc. pomimo stagnacji inwestycji.

To oznacza, że jest pewna rezerwa popytu, która zapewne zostanie uruchomiona w kolejnych kwartałach.

Można więc liczyć na to, że ten rok będzie początkiem dłuższego okresu szybkiego rozwoju gospodarki, a nie jednorazowym odchyleniem od trendu?

Tempo wzrostu PKB oderwało się od tempa wzrostu produktu potencjalnego. To ostatnie trudno jest precyzyjnie oszacować, ale pewnie jest gdzieś w okolicy 3 proc. Na dłuższą metę ten stan nie może się utrzymać. Na razie nie widać jednak oznak nierównowagi w gospodarce. Deficyt na rachunku obrotów bieżących jest niewielki, inflacja niska, a wzrost cen aktywów nie wygląda na niebezpiecznie szybki. Wszystko wskazuje na to, że przyszły rok będzie dla polskiej gospodarki równie udany, jak bieżący – choć oceniamy, że wzrost PKB spadnie nieco poniżej 4 proc. Później prawdopodobnie wróci w okolice 3 proc., choć wiele będzie zależało od otoczenia zewnętrznego. Obecnie jest ono bardzo korzystne, ale w USA ożywienie jest już dojrzałe, więc trzeba liczyć się z tym, że dojdzie tam za jakiś czas do cyklicznego spowolnienia wzrostu.

O tym, że otoczenie zewnętrzne jest dziś dla Polski wyjątkowo łaskawe, dużo się mówi, ale nie widać tego w rachunkach narodowych. W II kwartale wyniki handlu zagranicznego ograniczyły tempo wzrostu polskiej gospodarki.

Jednocześnie dynamikę PKB podbił duży wzrost zapasów. Wydaje się, że te dwa zjawiska są ze sobą powiązane. Widząc wzrost aktywności gospodarczej, firmy przygotowują się na zwiększenie skali działania, więc akumulują zapasy. To napędza wzrost importu i powoduje, że wyniki handlu zagranicznego obniżają dynamikę PKB. Natomiast dobra koniunktura na świecie jest faktem. Pod względem wzrostu globalnego PKB I połowa br. była najlepsza od bodaj sześciu lat. Wyraźnie przyspieszyła gospodarka strefy euro. Widać też ożywienie w handlu międzynarodowym wbrew obawom, że zduszą je nasilające się tendencje protekcjonistyczne na świecie. Do tego rosnąć zaczęły ceny surowców, co sprzyja gospodarkom rozwijającym się. Jeszcze niedawno żywe były obawy, że gospodarki wschodzące uduszą się pod ciężarem dolarowych długów, bo amerykańska waluta mocno drożała. Te obawy osłabły jednak wraz z dolarem. Tak korzystnego splotu okoliczności w światowej gospodarce dawno nie było, choć oczywiście są pewne powody do obaw. Chodzi mi o wstrząsy o trudnym do oszacowania, ale raczej niskim prawdopodobieństwie i potencjalnie katastrofalnych skutkach, takich jak kryzys w Chinach lub wojna w Korei.

Powiedział pan, że w polskiej gospodarce nie widać oznak nierównowagi. Czy coraz bardziej dotkliwy dla firm niedobór rąk do pracy to nie jest ognisko takiej nierównowagi?

Napięta sytuacja na rynku pracy staje się jednym z największych wyzwań dla naszej gospodarki. Mamy relatywnie młodą, ale najszybciej starzejącą się w UE ludność i stosunkowo niski wskaźnik aktywności zawodowej, który wskutek obniżenia wieku emerytalnego jeszcze spadnie. Ale patrząc na dynamikę zatrudnienia można dojść do wniosku, że niedostateczna podaż pracy nie jest jeszcze dla firm nieprzezwyciężalną barierą. To zapewne efekt imigracji z Ukrainy.

Ale ona może wyschnąć wskutek zniesienia obowiązku wizowego dla obywateli Ukrainy w całej UE oraz niedoboru pracowników na ukraińskim rynku pracy.

Jest za wcześnie, aby oceniać, jak na napływ pracowników na nasz rynek wpłynie wprowadzenie w UE ruchu bezwizowego dla obywateli Ukrainy. Można jednak mieć nadzieję, że nadal będą chcieli pracować w Polsce ze względu na bliskość kulturową oraz coraz lepszy dostęp do świadczeń społecznych. Mamy też ciągle przestrzeń do zwiększania aktywności zawodowej ludności. Dotyczy to szczególnie kobiet, które w domu trzyma często niedostateczna „infrastruktura" opieki na dziećmi i osobami starszymi.

Jak dotąd, pomimo utyskiwań pracodawców na niedobór rąk do pracy, wynagrodzenia rosną stosunkowo wolno. Jak to możliwe?

Wzrost płac tłumi z pewnością imigracja, ale nie tylko. Największych podwyżek płac doświadczają ci, którzy najmniej zarabiają. To hamuje tempo wzrostu przeciętnej płacy. Wydaje się, że presję na wzrost płac ograniczała też utrzymująca się długo deflacja, a ostatnio program 500+. Skoro ludzie doświadczali wzrostu dochodów, to mieli mniejszą motywację, aby domagać się podwyżek wynagrodzenia. To wszystko są jednak czynniki przejściowe. II połowa roku będzie na rynku pracy bardzo ciekawa. Gdy na dobre ruszą inwestycje publiczne, problem niedoboru pracowników się nasili. A wymagania pracowników z Ukrainy także rosną. To może spowodować przyspieszenie wzrostu płac.

Jak duże? Dekadę temu, przy wyższej stopie bezrobocia niż dziś, płace rosły w Polsce w dwucyfrowym tempie.

To były inne czasy. Na całym świecie były tendencje inflacyjne, drożały surowce, gospodarka globalna była „przegrzana" i pojawiały się dopiero oznaki korekty. Teraz przewidujemy, że wzrost wynagrodzeń w gospodarce narodowej w 2018 r. dojdzie do około 6 proc. (w II kwartale wynosił 5 proc. – red.). Przyznaję jednak, że to jest dziś z wielu względów bardzo trudna do prognozowania zmienna. Od początku transformacji nie mieliśmy jeszcze tak niskiej stopy bezrobocia. A z drugiej strony mamy bardzo duży potencjał do zwiększania automatyzacji produkcji, bo obecnie jesteśmy pod tym względem w ogonie UE. Może się okazać, że pracooszczędne inwestycje będą rozładowywały w jakimś stopniu napięcia na rynku pracy.

Czyli prezes NBP Adam Glapiński ma rację, mówiąc, że sytuacja na rynku pracy nie grozi wyraźnym wzrostem inflacji?

Ta hipoteza jest o tyle prawdopodobna, że niemal wszędzie w krajach rozwiniętych inflacja i wzrost płac są uparcie niskie. Stąd nie można wykluczyć, że to jest efekt jakiejś strukturalnej zmiany w gospodarce. Ale sytuacja w Polsce jest nieco inna niż np. w strefie euro. Tam luka popytowa (różnica między faktycznym a potencjalnym popytem – red.) wciąż jest duża, u nas zaś się już domknęła. W takich warunkach fundamentalna presja inflacyjna powinna się prędzej czy później pojawić. Zresztą, jej zaczątki widać już w tym, że ceny towarów konsumpcyjnych rosną wolniej niż ceny usług. Te pierwsze są bowiem w większym stopniu determinowane przez czynniki zewnętrzne, np. stabilizację cen ropy naftowej i niską presję inflacyjną w otoczeniu polskiej gospodarki, a te drugie głównie przez czynniki wewnętrzne, w tym wzrost płac. Dlatego sądzę, że wraz ze wzrostem dynamiki wynagrodzeń, inflacja będzie w Polsce stopniowo przyspieszała. Wydaje mi się, że w II połowie przyszłego roku przekroczy 2 proc. rocznie.

Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała podwyższyć stopy procentowe w przyszłym roku, wbrew sygnałom, które wysyła?

Sytuacja w gospodarce prawdopodobnie będzie uzasadniała podwyżkę stóp w 2018 r. W warunkach solidnego wzrostu PKB, domkniętej luki popytowej oraz doskonałej koniunktury na rynku pracy, trudno byłoby uzasadnić długotrwałe utrzymywanie głównej stopy NBP poniżej stopy inflacji. Ale RPP wydaje się zdominowana przez „gołębie", a prezes Glapiński konsekwentnie buduje przekaz o możliwym utrzymaniu stóp bez zmian do końca 2018 roku.

Przypuśćmy, że stan gospodarki będzie uzasadniał podwyżkę stóp już w I połowie 2018 r., a RPP zrobi to rok później. Czy to spóźnienie będzie miało jakieś konsekwencje?

Jeśli wierzymy, że w gospodarce polskiej i światowej coś się po kryzysie zmieniło i inflacja nie będzie reagowała jak dawniej na spadek stopy bezrobocia, to takie opóźnienie może nie mieć negatywnych skutków. Ale tego nie możemy być pewni. Długotrwałe utrzymywanie realnie ujemnych stóp procentowych może być ryzykowne, tym bardziej że mamy w Polsce niską stopę oszczędności. Poza tym w 2018 roku EBC zakończy zapewne program luzowania ilościowego (QE), a w 2019 r. może przejść do podwyżek stóp. RPP będzie musiała wziąć to pod uwagę.

CV

Paweł Durjasz od 2008 r. jest głównym ekonomistą PZU. Z ubezpieczycielem związany jest od 2002 r. Wcześniej był dyrektorem departamentu analiz i badań w Narodowym Banku Polskim. W latach 2012–2015 zasiadał w Radzie Gospodarczej przy premierach Donaldzie Tusku i Ewie Kopacz. Jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej oraz Uniwersytetu Sztokholmskiego.

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy