Analiza techniczna, z którą wielu graczy na foreksie jest za pan brat, to w podstawowym wydaniu obserwowanie wykresu danej pary walutowej i wypatrywanie różnorodnych sygnałów kupna/sprzedaży, takich jak przebicia linii trendu, poziomów wsparcia i oporu, sugestii płynących z oscylatorów, średnich i innych wskaźników. Poszczególne wykresy traktowane są w takim podstawowym podejściu indywidualnie i odrębnie. W bardziej zaawansowanej formie analiza techniczna przybiera postać analizy międzyrynkowej, czyli takiej, która pod uwagę bierze zależności pomiędzy różnymi wykresami, niekoniecznie tylko par walutowych, ale także innych aktywów, np. akcji czy surowców.
Synchronizacja sygnałów
O tym, że sygnały na różnych rynkach bywają zsynchronizowane, można było się przekonać w ostatnich miesiącach. Zestawmy chociażby wykresy kursu EUR/PLN oraz indeksu WIG20. Jeszcze w czerwcu alarmowaliśmy, że indeks wybił się w dół z obszernego klina zwyżkującego, w jakim znajdował się od połowy 2009 roku. Był to pierwszy sygnał zapowiadający giełdowy kataklizm, jaki rozpętał się w pierwszej połowie sierpnia. Uważni obserwatorzy zauważyli tymczasem, że wkrótce po pojawieniu się niekorzystnego sygnału na rynku akcji do podobnych wydarzeń doszło w notowaniach złotego. Kurs EUR/PLN po raz drugi – tym razem skutecznie – zaatakował poziom oporu, jakim była górna linia trójkąta prostokątnego formującego się od 2009 roku. Kiedy na początku sierpnia EUR/PLN dodatkowo przebił szczyty z marca tego roku i listopada 2010 r., było to postawienie kropki nad „i", po którym złoty zaczął się osłabiać jeszcze gwałtowniej (dotarł maksymalnie powyżej 4,50).
Czasem korelacja znika, ale tylko na jakiś czas
Negatywnych sygnałów na rynku akcji nie należy jednak bynajmniej traktować jako automatycznej zapowiedzi osłabienia złotego, a raczej obserwować oba wykresy jednocześnie. Przestrogą przed pochopnym wyciąganiem wniosków są wydarzenia z czasów poprzednich trendów spadkowych na GPW. Najpierw cofnijmy się pamięcią do lat 2007–2008. Kiedy WIG20 wybijał się w dół z klina zwyżkującego (będącego pierwowzorem wspomnianej już formacji powstałej w latach 2009–2011), złoty wcale nie chciał się osłabiać. Wręcz przeciwnie, umacniał się w najlepsze (w niespełna dwa miesiące po wybiciu WIG20, kurs EUR/PLN przebił silne wsparcie, a nie opór tak jak w tym roku). Jeśli sięgniemy jeszcze po kolejny wykres, tym razem z rynku surowcowego, to widać, że okoliczności towarzyszące tamtym wydarzeniom były inne niż obecnie. Aż do lipca 2008 r. trwała surowcowa megahossa, która wyniosła ceny np. ropy naftowej do astronomicznych poziomów powyżej 140 USD za baryłkę. To z kolei wywoływało presję inflacyjną na całym świecie, w tym w Polsce, zmuszając Radę Polityki Pieniężnej do podwyższania stóp procentowych, a to z kolei przyczyniało się do umocnienia naszej waluty. W ten sposób złoty przez długi czas całkowicie opierał się presji spadkowej widocznej doskonale na giełdowym parkiecie. Później okazało się jednak, że im dłużej kurs EUR/PLN uciekał od tradycyjnej ujemnej korelacji z cenami akcji, tym gwałtowniejszego powrotu do tej korelacji należało oczekiwać. Katalizatorem okazał się wspomniany rynek surowcowy. Pęknięcie w lipcu 2008 r. bańki spekulacyjnej na rynku ropy naftowej natychmiast doprowadziło do załamania trendu w notowaniach złotego, który zaczął się osłabiać w bezprecedensowy sposób. Towarzyszyła temu najbardziej dramatyczna fala bessy na GPW.
Co ciekawe, podobny schemat, choć w znacznie mniej spektakularnych rozmiarach, dało się zauważyć również w trakcie bessy z lat 2000–2002. Wtedy także złoty przez wiele miesięcy ignorował dekoniunkturę na GPW, bijąc rekordy mocy względem euro. Dopiero w końcowym etapie bessy nasza waluta gwałtownie straciła na wartości.
Na marginesie taki schemat optymiści mogą być może traktować jako argument za szybkim zakończeniem obecnego trendu spadkowego na warszawskim parkiecie. Skoro tym razem osłabienie złotego było w odróżnieniu od lat 2000 i 2007 zsynchronizowane ze startem bessy, to może mamy do czynienia już z jej końcowym etapem?